Tu będzie krótko. Znużeni w końcu prowincjonalnym Trinidadem przenieśliśmy się do Santa Cruz, największego miasta w Boliwii i bazy wypadowej do najlepszych tropikalnych parków narodowych w tym kraju. Przez kilka dni w zasadzie nic się nie działo, zwiedzaliśmy tylko lokalne luksusowe restauracje, próbując znaleźć jakieś, w której obiad za dwie osoby z przystawkami, winem i deserami przekroczył 30 USD. Nie udało się, ale misji nie można uważać za straconą. Bo zjeść w Santa Cruz można prawie wszystko. Od pysznego fondue, poprzez sushi a kończąc na wykwintnej kuchni włoskiej. Przedluzylismy sobie tez prawo pobytu w Boliwii. Polakom przysluguje 90 dni, ale na granicy zawsze domyslnie wstemplowuja 30. Mimo katastroficznych wizji z przewodnika, przedluzenie pobytu w biurze imigracji zajelo nam 1,5 minuty. Kolejny pozytywny przyklad dzialania boliwijskich instytucji to nasza paczka, ktora w najtanszej i najwolniejszej opcji doszla do Gdanska po 17 dniach. Chylimy czola. Postanowiliśmy rozejrzeć się za transportem na własną rękę do legendarnego parku narodowego Noel Kempff Mercado. Okazało się, że jest tylko jeden autobus tygodniowo i właśnie dziś odjechał. O tym, jak spożytkowaliśmy pozostałe dni poczytacie w następnym wpisie.