Głupio nam było, że z Paragwaju widzieliśmy tylko stolicę, więc postanowiliśmy zaliczyć chociaż jedną z miejscowych atrakcji turystycznych. Wyboru dużego nie ma. Są kolonie menonitów w Chaco, parki narodowe z dżunglą i misje jezuickie na pograniczu z Argentyną. Kolonie są trzy blisko siebie, ale nie ma między nimi transportu, tylko jedna bardzo droga taksówka. Lokalny przewodnik chciał nas skasować za wycieczkę 180 dolarów dziennie, ups. Ewentualnie można pojechać do Filadelfii, zadowolić się jedną kolonią i wrócić. Zanim kupiliśmy bilet, na szczęście okazało się, że to są menonici mocno reformowani, bo z fotogenicznych ciuszków dawno wyskoczyli na rzecz całkiem zwykłego ubrania. Więc nie jest to aż taka atrakcja. Podziwiać ich za to, że w upalnym i suchym Chaco ciężką pracą zrobili oazę dobrobytu mogę z daleka.
Niech więc będą misje. Wiem, że się monotematyczni zrobiliśmy, ech. Ale te paragwajskie misje z Chiquitanią nie mają nic wspólnego. Raczej z argentyńskim San Ignacio de Mini, ale tam naprawdę wszystko zruinowane, tylko mur zewnętrzny się ostał. Natomiast misje w Trinidad i Jesus mają się całkiem nieźle. W tej pierwszej dobrze zachował się pięknie zdobiony kościół, Jesus jest bardziej surowa, ale też świetnie zachowana. Zresztą spójrzcie na zdjęcia. W Trinidadzie w porę nie wysiedliśmy, bo biletowy nas olał i nie powiedział, gdzie wysiąść. Dopiero, jak mu się przypomnieliśmy, to stwierdził, że przejechaliśmy 20 minut temu. A nie było tam żadnego miasteczka, tylko tablica reklamowa na szosie, więc bądźcie czujniejsi, niż my. Przez to że musieliśmy zapłacić za autobus powrotny, zabrakło nam drobnych na wejście, a dolarów pani nie chciała. Ale wielkodusznie sprzedała nam bilety dziecinne. Nocowaliśmy już w Argentynie (błąd, bo nocleg w Posadach to 80 peso i w Enacarnación byłoby taniej). W Posadas małe déjà vu: na głównym placu koczują Indianie wyrzuceni ze swoich ziem. Zdaje się, że obydwa wysiedlenia wiązały się z tą samą sprawą, tzn. z rozbudową tamy Yaciretá. Ale z bliska protest argentyński przebiega zgoła inaczej. W Asunción obóz wygląda biednie i smutno, jak zapomniane slumsy. Zajął cały plac i ludzie go omijają z dala. Jest jak pomnik bezsilności i beznadziei. Za to Indianie protestujący w Posadas to paniska pełną gębą. Porozwieszali transparenty i kukły „estafadores” czyli oszustów, którzy ich z ziemi wykolegowali, a całą dokumentację sprawy – wszystkie związane z nią pisma urzędowe i wycinki prasowe – wkleili do specjalnej księgi, wystawionej do wglądu dla przechodniów. Po za tym przy namiotach porozstawiali stragany z pamiątkami, więc obozowisko, zresztą schludne i kolorowe, przyciąga wielu chętnych.