Podroz troche się dluzy, ale przynajmniej w Peru autobusy i punktualnosc nie sa pojeciami przeciwstawnymi (w odroznieniu od Kolumbii i Ekwadoru) i docieramy na czas ok. 16.00. Daniel jest studentem - skonczyl juz biologie, teraz studiuje medycyne na jednym z najlepszych uniwersytetow w kraju. Jest tez przemilym chlopakiem, ktory akurat ma wakacje (tak tak, na polkuli poludniowej teraz jest geograficzne lato, a zima w lipcu i sierpniu) i oprowadza nas po swoim miescie, ktore jest calkiem ciekawe. Najstarsze zabytki preinkaskie pod miastem sa dzis zamkniete, ale samo Trujillo tez robi wrazenie. Najciekawsze sa kunsztownie kute ramy okienne i pastelowe kamieniczki kolonialne. Miasto jest schludne i zadbane i robi na nas dobre wrazenie. Sciemnia sie, wiec lecimy na kolacje. Aska jak zwykle eksperymentuje i zjada polecone przez Daniela kurze zoladki. Ja tradycyjnie i bezpiecznie zadowalam się kurzym filetem. Wracamy do domu. Dostajemy osobny pokoj z lazienka (a Daniel wprowadza się do pokoju nieobecnego akurat brata) i dowiadujemy się, że caly budynek zajmuja studenci. Jestesmy zreszta naprzeciw uniwersytetu. Jest to wiec cos w rodzaju akademika, ale takiego akademika nie widzielismy nawet w Niemczech. 3-gwiazdkowy hotel na pewno nie powstydzilby się takich warunkow. Dowiadujemy się jeszcze, ze 2 tygodnie wczesniej Daniel goscil sympatyczne rodzenstwo z Nadarzyna pod Warszawa i odtad bardzo lubi Polakow oraz ze w peruwianskim hiszpanskim “robic Polaka” to zabawny eufemizm majacy zwiazek z hmm.. rzeczami dla doroslych (reszty domyslcie się sami). Ufff... za duzo wrazen... Zmordowani zasypiamy : )
Niedziela. Budzimy się o 7.00. Daniel juz po prysznicu i godzinnej wycieczce rowerem po plazy. Ufff. Faktycznie rano wstaje. Niezla kondycja. Sniadanko i lecimy na pobliska plaze. Jest tu molo nie gorsze niz sopockie, choc krotsze i sympatyczna plaza. Mozna tez za jedyne 5 zl odbyc krotka przejazdzke lodka zwana “caballito” (konik, kucyk) ze slomy totora (tej samej, ktorej uzywaja na plywajacych wyspach na jeziorze Titicaca, ale o tym bedzie dopiero za m-c, jak tam dotrzemy...). Asia się decyduje. Wraca mokra, ale szczesliwa (patrz zdjecia). Ja ponownie zalecam się do pacyfiku i wchodze na chwile do wody. Cholera, jak nie urok to syfilis. Wirow brak, woda calkiem ciepla, mimo zapewnien Daniela o jej lodowatosci, slonce tez grzeje. Niby idealnie. Ale dno wypelnione jest wielkimi ostrymi kamieniami, woda bardzo plytka, a fale wciaz mnie przewracaja. Po tym jak 10 minut zajmuje mi powrot do brzegu (ciagle się potykam i przewracam) juz wiem,czemu nikt się nie kapie, a wszyscy patrza z mola co robi glupi gringo. Cholera. Coz, moze w Limie bedzie lepiej, choc podobno zimniej (tutaj im dalej na poludnie, tym zimniej, jak to na polkuli poludniowej. Suszymy się i po spladrowaniu okolicznych straganow z pamiatkami ruszamy do ruin miasta Chan Chan, osrodka kultury Chimu. Jest to najwiekszy kompleks miejski z gliny na calym kontynencie i jeden z najwiekszych na swiecie. Chimu to kultura preinkaska a ruiny maja ponad 800 lat, ale trzymaja się doskonale. Mury bez problemu przetrzymaja kazde trzesienie ziemi. Problemem jest deszcz, ale rzad rowniez temu stara się zaradzic pokrywajac wierzcholki budowli specjalna wodoodporna masa. Kunsztownosc i precyzja konstrukcji robi ogromne wrazenie a rozleglosc kompleksu zapiera dech w piersiach. W piekacym sloncu (pelna pustynia) zwiedzamy ponad 2h cos co okazuje się tylko jednym z kilkunastu (zachowanych) palacow. Kiedy umieral wodz rodu, chowano go wraz z 40 (!) konkubinami i jego slugami w grobowcu, a palac pieczetowano. Potem dla pozostalych czlonkow rodu budowano nowy kompleks obok i wybierano nowego wodza. To wyjasnia ogrom calego kompleksu. Daniel wyjasnia nam kazdy detal jak zawodowy przewodnik (podobnie zreszta bylo poprzedniego dnia w centrum miasta), a pozostali turysci, ktorzy zalowali na wynajecie przewodnika snuja się z zagubionymi minami (wyjasnien i tabliczek jest bardzo malo...skad on to wszystko wie, nawet nie jest stad... imponujace..), a co chwila ktorych ukradkiem się nam przysluchuje i niesmialo zadaje mu pytania (szacuneczek, prosze pana przewodnika! : ) Kolejne 2 godziny mijaja niepostrzezenie. Juz dzis nie zwiedzimy pozostalych starozytnosci Lecimy na obiadokolacje i wracamy do domu na prysznic. Potem wieczorem znow lekki spacer do miasta, a potem do domu. Rozmowa z Danielem to czyta przyjemnosc. To chyba najbardzije wczechstronny i wyksztalcony czlowiek, jakiego tu poznalismy, a jego uczynnosc i uprzejmosc nie zna granic. Robi tez wspaniale zdjecia, a ego fotografie z Kuelap utwierdzaja nas w przekonaniu, ze MUSIMY je zwiedzic. Rozmawiamy wiec do pozna w nocy...Mamy nadzieje, ze szybko skonczy studia, zacznie porzadnie zarabiac (w Peru zarobki lekarzy i nauczycieli akadamickich wzrosly porzadnie ostatnio po wielkich strajkach) i nas odwiedzi w Polsce. Czas spac. Jutro zwiedzamy piramidy Moche i co się jeszcze uda przed wieczornym wyjazdem do Limy. Tam nasi przyszli gospodarze juz szykuja jakas impreze na 14go lutego (Walentynki sa tu ogromnie popularne). Hehe to daje duza motywacje do szybkiego zwiedzania. W Limie zostaniemy 3 dni, a potem bedziemy się powoli kierowac do Brazylii. Dreszcz mnie przechodzi na mysl o tym, co bedziemy przechodzic pokonujac 3 tys. km w 2-2,5 dnia : ) (zeby zdazyc na lot z Campo Grande /juz w Brazylii/ do Rio 22 lutego o 4 rano! – to niestety tylko ostatni odcinek podrozy do Rio, reszta to autobus – polowa Peru i cala Boliwia brr... ) Coz, sami się pisalismy na ten karnawal. A na razie, piramidy Moche. A wiec do napisania.
Poniedzialek. Dzis zwiedzamy piramidy slonca i ksiezyca w okolicach Trujillo. Tu nasze dowody tez dzialaja jako legitki studenckie. Ufff... zaczynam się przyzwyczajac do kretactwa, niedobrze :)) Doskonale zachowane kolorowe zdobienia na scianach robia niesamowite wrazenie, bo wiemy, ze maja wiele setek lat, a nie byly w ogole restaurowane. Same piramidy sa troche nadgryzione zebem czasu, ale nadal sa ogromne i oglada się je z zapartym tchem. Slonce wypala z nas bezlitosnie dalsza chec do zwiedzania. Nie mozemy się doczekac, lacznie z Danielem, kiedy przewodnik skonczy wycieczke i bedziemy mogli isc się czegos napic. Ufff... wychodzimy zdyszani i spedzamy nasteopne 30 minut nad zmrozona woda mineralna. Wracamy do miasta na pyszny obiadek (tylko ja i Daniel jemy, Aska znow się czyms zatrula i odchorowuje). Jeszcze zalatwimy pare pierdol, napiszemy cos dla naszych wiernych fanow :) i o 23.30 lapiemy nocny do Limy, gdzie o 7.30 powita nas juz szczesliwy (mamy nadzieje :) Manuel z rodzina. Ciekawe jak bawi się Lima w Walentynki. Nie martwcie sie, relacja bedzie pelna :))