Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Azja dla początkujących    Skutery i ruiny
Zwiń mapę
2011
02
lut

Skutery i ruiny

 
Indonezja
Indonezja, Yogyakarta
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7103 km
 
Pociąg do Yogyakarty był interesujący. Siedzenia, owszem, były wygodne, ale moje np. nie rozkładało się do końca, za to siedzenie pana przede mną było zepsute i rozkładało się za bardzo oraz kiwało na zakrętach (serio, bałem się, że facet wypadnie). No cóż, jak po kuszetki, to do Malezji czy Singapuru – tutaj to rzecz nieznana. Drugą ciekawostką było to, że przez całą noc włączone było światło. A jeśli ktoś mimo tych wszystkich udogodnień zdołał zasnąć, o 3 nad ranem do pociągu wparowało dwóch facetów i z uporem godnym lepszej sprawy jęło zachwalać z dwóch końców wagonu swoje smakołyki na całe gardło: „Naaaasiii! Naaasiii goreeeeng!!!“ Oczywiście nikt nie skorzystał, ale kilku obudzonych wyglądało, jakby chcieli odciąć dżentelmenom-restauratorom ich krzykliwe jęzory i wrzucić je do sprzedawanej potrawy (w tym niżej podpisany). A kiedy już wszyscy trochę oprzytomnieli, występy rozpoczęła pokładowa mysz, która za zupełną darmochę biegała po wagonie, bawiąc pasażerów i nawet nie domagając się napiwków. Słowem, było czarownie.
Z zalepionymi snem oczkami zwaliliśmy się do hotelu. O 11 zerwaliśmy się z łóżka i ruszyliśmy na pocztę odebrać paczkę z Polski (poste restante). Oczywiście paczki tam rzekomo nie było i musieliśmy jechać taksówką do centrum dystrybucji EMS. Tam też paczki nie było, ale nikt nie mówił w dodatku po angielsku. W końcu po wielu telefonach i nerwowych spojrzeniach okazało się, że paczka jest na tej pierwszej poczcie. Musiałem chyba zrobić bardzo wściekłą minę na to dictum, bo sami zaoferowali, że mi to dowiozą tam, gdzie byłem. Uff.. Przez to wszystko przegapiliśmy jedyne w tygodniu przedstawienie teatralne wayang golek (teatr lalkowy). Na szczęście zobaczymy inne teatry... Zwiedziliśmy też sułtański Wodny Pałac (Tak! W Yogyakarcie jest dziedziczny sułtan, który obecnie pełni też urząd gubernatora prowincji – to jedyna prowincja, w której gubernator nie jest wybierany w głosowaniu i Dżakarta właśnie chce to zmienić, co nie podoba się miejscowym!), w którym sułtan miał kilka basenów i wieżę, do poglądania żon przy kąpieli. Wizyta była ciekawa, bo oficjalnie kasa była zamknięta, ale oprowadził nas miejscowy gość podający się za pracownika sułtana (może to prawda, w sumie pół miasta dla niego pracuje..), któremu potem odpaliliśmy parę złotych napiwku. Teren wokół pałacu jest ściśle zabudowany prywatnymi domami, więc przewodnik się przydaje, bo łatwo się w tym gąszczu zagubić i wtarabanić się komuś do domu. Zwłaszcza „platforma widokowa“ z widokiem na baseny sułtana – to trókącik między budynkami, może 1,5 m kwadratowego – trzeba się schylić pod krawędzią czyjegoś dachu, żeby tam w ogóle wejść.
Następnego dnia wypożyczyliśmy skuter i udaliśmy się do Prambanan (19 km od Yogyakarty), w którym znajduje się figurujący na liście dziedzictwa Unesco kompleks świątyń buddyjskich sprzed ponad tysiąca lat. Świątynie były git, ale spóźniliśmy się jakieś 5 lat, bo w 2006 przeszło tu wielkie trzęsienie ziemi i wiele płaskorzeźb się zniszczyło. Pewnie nie bezpowrotnie i je dosztukują na podstawie zdjęć. Mamy takie podejrzenia bo na filmie puszczanym w muzeum płaskorzeźby wyglądały jak nowe, super ostre detale i zero porostów, a w tym klimacie każdy kamień momentalnie obrasta mchem. Zresztą świątynia przez wiele wieków leżała zruinowana, więc ubytków musiało być dużo. Część świątyń nadal jest zamknięta z powodu prac konserwatorskich, ale nawet to, co zwiedziliśmy, było warte przejażdżki. Dodatkową umiejętnością, którą posiadłem, była zdolność do prowadzenia skutera w dużym mieście (pierwszy raz!). Odkryłem, że nie trzeba specjalnie bać się samochodów, bo litują się nad motorem, zwłaszcza prowadzonym przez turystę, ale już pozostałych skuterów należy lękać się bardzo!
Wieczorem poszliśmy na spektakl słynnego jawajskiego lalkowego teatru cieni (wayang kulit). Spektakl na motywach indyjskich eposów Ramajana lub Mahabharata. Animator ma kilkanaście wystylizowanych płaskich lalek na kijkach i operuje nimi po kolei za podświetlonym ekranem z płótna, więc widzowie oglądają tylko sugestywne cienie. Narrację prowadzi ten sam człowiek (łącznie z dialogami), a akompaniuje tzw. gamelan, czyli tradycyjna indonezyjska orkiestra na instrumentach różnych (różne cymbały, szklanki i inne instrumenty tortur). W teorii brzmiało to fascynująco, ale niestety niesłychanie statyczna akcja (wszystko obsługuje jeden gość!) połączona z niezrozumiałym językiem i jękliwo-zgrzytliwą ścieżką dźwiękowa wypędziły nas z sali pokazu już po jakichś 15 minutach. Na sali została tylko najwytrwalsza garstka białych.
Noc była ciężka, bo w naszym hotelu zameldowały się ze dwa autokary miejscowych uczniów – na oko podstawówki – z opiekunem, który nie miał nad nimi żadnej kontroli. Wskutek tego dzieci do białego rana biegały po korytarzu, darły się, skakały do basenu, szarpały struny jakiejś gitary i robiły wszystko, byśmy nie mogli zasnąć. Następnego dnia nie byliśmy więc w najlepszej formie. Planowaliśmy nawet wstać i przejechać się do kolejnej świątyni w okolicy – także docenionego przez UNESCO Borobuduru – aby być tam na wschód słońca, ale spasowaliśmy, zwłaszcza że i tak było pochmurno (cholerny sezon deszczowy.) Na miejscu w południe złapaliśmy nawet trochę promyków słońca. Sam Borobudur to największa na świecie budowla buddyjska i jest w przybliżeniu ogromną piramidą (podstawa o boku 118 m) składającą się z dziesięciu poziomów, symbolizującymi dziesięć etapów drogi duchowej w buddyzmie (aż do oświecenia). Każdy z poziomów pokryty jest setkami reliefów (motywy z Ramajany i Mahabharaty – i nie tylko), więc jest co oglądać. Turystów oczywiście sporo, ale mniej niż się spodziewaliśmy (niski sezon!) Pochmurna pogoda nie odstraszyła jednak np. Rosjan, których notabene spotykamy w Indonezji częściej niż Polaków!
Wieczorem wybraliśmy się na balet na motywach – zgadliście! – Ramajany, odgrywany obok ruin Prambanan. Bardzo smakowity kąsek, sugestywny taniec, dynamiczna muzyka, piękne stroje – tu nie dało się nudzić. Ale i tak Malezyjczyk po mojej lewej i Holender z prawej smacznie pochrapywali. No cóż, niektórym nie dogodzisz. Akcję można było śledzić ciut łatwiej niż w przypadku teatru lalek, bo dostaliśmy program ze streszczeniem sztuki. Zakończenie – specjalnie dla dewizowych turystów – zmieniono na happy end, więc Sita nie zmarła na wygnaniu w lesie, ale wróciła w objęcia Ramy. Zaowocowało to rzęsistymi oklaskami oraz długą sesją fotograficzną fanów z obsadą już po końcowych brawach (z 15 minut ich tam męczyli!)
Ostatniego dnia w Yogyakarcie zwiedziliśmy główny pałac Sułtana (zajmuje tak na oko z połowę centrum – to prawie takie miasto w mieście). Nic ciekawego w nim nie znaleźliśmy. Eksponaty obejmowały np. plastikowe sitka z kuchni sułtańskiej (w Ikei są ładniejsze) oraz medal nadany Sułtanowi przez króla Baldwina (z Belgii). Zieeew...
Następnie wykupiliśmy bilet do miejscowości Probolinggo. Dziesięć godzin jazdy, wyjątkowo w dzień. Dlaczego w dzień i dlaczego chcemy tam dojechać na noc? O tym w następnym wpisie!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (39)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4