Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Azja dla początkujących    Małpki małe i duże
Zwiń mapę
2011
09
mar

Małpki małe i duże

 
Indonezja
Indonezja, Batuputih
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10079 km
 
Po dwóch dniach rano przypłynął po nas nasz kapitan. Ponieważ zamierzałem zwiedzić też drugi słynny cel podwodnych wycieczek w okolicy – cieśninę Lembeh – początkowo miałem zamiar jechać tam bezpośrednio. Niestety wyspa i cieśnina Lembeh znajdują się po drugiej stronie cypla na północno-wchodnim krańcu Sulawesi, więc dojazd tam zajmuje zbyt długo (godzina łodzią na lądu, potem jakieś półtorej godziny lądem – drogą taksówką zapewne i znów 10-15 minut łodzią), więc tego dnia nie zdążyłbym już na poranne nurkowania, a spędzić tam chciałem tylko jeden dzień. Zdecydowaliśmy się więc zrobić jednodniową przerwę od nurów i wpaść do znajdującej się po drodze do Lembeh mieścinki Batuputih, słynnej z okolicznych spacerów w dżungli. Podróż nie była łatwa, bo zdecydowaliśmy się nie brać taksówki z Manado. Pojechaliśmy najpierw na terminal w Manado, potem godzinę zatłoczonym do granic możliwości autobusikiem do miejsca zwanego Tangkoko, później stamtąd 5 minut minibusem, a następnie prywatnym samochodem ostatnie pół godziny po fatalnej drodze. Na miejscu wpadliśmy do pensjonatu określanego w przewodniku jako „jeden z tańszych“ – tani to on nie był, bo pokój był kiepski jak na cenę (200 tys.), ale w to wliczone były również posiłki, więc wyczerpani przystaliśmy. Wioska jest mała, droga do niej dziurawa, a sklep oferujący zimne napoje tylko jeden. Netu oczywiście brak. Ale nie po to się tam jedzie. Otóż miejscowi tam oferują oprowadzanie po okolicznym rezerwacie Tangkoko, w którego dżungli kryje się mrowie ptactwa (że tak powiem), a także niepowtarzalne czarne makaki i tarsjusze. Gwoli wyjaśnienia: tarsjusz, nazywany przez miejscowych „małą małpką“ (monyet kecil – i słusznie, ma może 15 cm w butach, ale za to ogon ze 3x taki), to mała, mieszkająca na drzewach małpiatka, którą znaleźć można głównie na Sulawesi i na Filipinach (tak! będzie powtórka!) Tarsjusze znane są ono ze swego nocnego trybu życia i z ogromnych oczu (tak dużych, jak ich mózg) oraz długich palców (środkowy tak długi, jak całe ramię – taki tarsjusz to dopiero potrafi pokazać palec!) Oczy pozwalają im świetnie widzieć w ciemnościach, bo nie odbijają światła, ale w dzień zmuszają je do krycia się w dziuplach (zbytnio raziłoby go światło) i snu. Ciekawostką jest to, że oczy są za duże, żeby tarsjusz mógł nimi ruszać, ale za to o 180 stopni może obracać głowę, co rekompensuje mu ten drobny niedostatek.
Wieczorem natomiast tarsjusz budzi się wychodzi na łów (żywi się owadami, ptakami i wężami). Wtedy właśnie najłatwiej go zobaczyć. Wybraliśmy się więc do lasu na wieczorny spacer. Gajowi znają drzewa, na których tarjusze lubią sypiać, więc pod takim drzewem właśnie się zaczailiśmy. Znaleźliśmy pięć „małych małpek“, które cierpliwie pozwalały sobie robić zdjęcia przez szczeliny w dziuplach (nie odwracając głowy od lampy błyskowej, co ciekawe!), po czym jeden po drugim zsunęły się gładko w krzaki i ruszyły na polowanie (zostawiając tylko jednego małego).
Następnego dnia wybrałem się sam do Lembeh, o czym w kolejnym wpisie. Asia za to poszła na "czarną" plażę. Plaża bardzo malownicza, ale trzeba uważać: zamiast piaskiem pokryta jest drobnymi kamyczkami, które w ciągu półgodzinnego spaceru potrafią dokumentnie pociąć stopy. A w dodatku strasznie ją pogryzły jakieś zdradliwe insekty. Wieczorem wróciłem zmordowany i uszczęśliwiony, a następnego dnia od 5 rano udaliśmy się na kolejny spacer do dżungli – tym razem podglądać ptaki i czarne makaki. Spacer trwał 5 godzin, makaki zjawiły się licznie, chodziły wśród nas, nic nie robiąc sobie z mojego aparatu, ani z olbrzymiego mikrofonu jakiegoś Niemca, który nagrywał ich odgłosy w celach badawczych. Ciut za ciemno na dobre fotki, ale coś tam widać. Jeszcze jedna atrakcja spaceru po dżungli to "wydrążone drzewa". Wysokie na kilkanaście metrów drzewa figowca, które oplótł gałęziami pasożyt-fikus, po czym tak je wycyckał, że został z nich tylko kształt pnia, wokół którego się piął. Gałęzie fikusa są na tyle mocne i splątane, że można się po nich wspinać, z czego Asia skwapliwie skorzystała ( a Łoś, drań, nie udokumentował). Potem o 11. pan z hotelu odwiózł nas do Manado, tam zameldowaliśmy się w hotelu i nawet mieliśmy szczery zamiar udania się na pobliski wulkan (20 km od miasta) przez resztę dnia, ale byliśmy tak wyczerpani (wczorajsze nury, poranny spacer itp.), że padliśmy na łóżko i spaliśmy kilka godzin. Na nasze usprawiedliwienie – padało, a potem było mocno pochmurnie. Wieczorem zwlekliśmy się i poszliśmy w miasto z mocnym postanowieniem wyżywienia się. Jakież było nasze zdziwienie, gdy centrum okazało się wyludnione (piątek wieczór!), a większość knajp zamknięta. Mijający nas miejscowi uśmiechali się, krzycząc coś w rodzaju „tsunami!, tsunami!“ W końcu sprawdziliśmy wiadomości. Ponieważ wszyscy mówili, że jeśli dotrze tu fala, to ok. 20, mieliśmy trochę czasu na jedzenie. Zapchaliśmy się w byle piekarni (ja) i u byle Chińczyka (Asia) i ruszyliśmy do hotelu. Recepcjonista powiedział nam, że alarm odwołany. Ufff, baliśmy się, że odwołają nam jutrzejszy lot. Ta podróż, o której jeszcze nie wspominałem, jest misternie skonstruowana. Jeden odwołany lot i masa kłopotów. Dlaczego?
Otóż lecimy na Filipiny. Ktoś powiedziałby: nic prostszego – z Manado macie blisko. Owszem, ale lotów bezpośrednich od jakiegoś czasu BRAK! Są tylko potwornie drogie (US$600) loty singapurskim SilkAir przez Singapur. My wybraliśmy opcję tańszą – Manado-Dżakarta indonezyjskim LionAir, potem Dżakarta-Kuala Lumpur z AirAsia, a następnego dnia rano Kuala Lumpur-Manila również z Air Asia). Kłopotliwe, długotrwałe (cały dzień w samolotach i na lotnisku, cofamy się o absurdalne tysiące km na zachód, by nazajutrz wrócić na wschód), ale 2,5x tańsze od opcji bezpośredniej. Ha, trudno! Kto by pomyślał, że podróżowanie w Azji może być tak kłopotliwe. Gdy piszę te słowa, jesteśmy już w porannym samolocie do Manili, po upojnej nocy spędzonej na betonowej posadzce lotniska w Kuala Lumpur. Czyli wszystko się udało, aleśmy zmęczeni jak psy. Następne doniesienia (oprócz zaległego wpisu z cieśniny Lembeh) już z Pilipin! (tak się to nazywa w ich języku – tagalog).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4