Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Azja dla początkujących    I ryż tyż
Zwiń mapę
2011
17
mar

I ryż tyż

 
Filipiny
Filipiny, Banaue
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11943 km
 
Ale wracajmy do łosiowych peregrynacyj. Przychodzimy na autobus, a tu w środku ... rzędy pięcioosobowe, hyhy. Czyli dwie tapicerowane ławeczki, gdzie ładuje się odpowiednio po dwie i trzy osoby. O dziwo dało się wyspać, bo było sporo miejsca na nogi i fotele się bardzo przyzwoicie rozkładały, no, może poza moim, który był pechowo zepsuty :) Zajeżdżamy rano do Banaue, miasteczka, pod którym leżą tarasy ryżowe z listy Unesco (i liczne inne, oczywiście). Zadzwoniliśmy jeszcze z lotniska do informacji turystycznej, żeby się upewnić, że nie pada, bo w deszczu to żaden widok. Pełnia sezonu, więc miasteczko zalane turystami, nawet Polaków słyszeliśmy. Plany mieliśmy bogate – oprócz spacerków do okolicznych tarasów, również zajrzeć na farmę Julia Campbell, gdzie futerkowe cywety (zwane też łaskunami) użyczają swojego przewodu pokarmowego do przetwarzania kawy. Najdroższej kawy na świecie, dodam. Kawę kopi luwak produkują też w Indonezji (w sumie z Sumatry pochodzi), ale chyba wszystko idzie od razu na eksport, bo kawiarnie z Lonely Planet dawno jej nie serwują (nic dziwnego – płacić 15 dolarów za filiżankę?!). W informacji w Banaue niestety o farmie nie słyszeli, a telefon z przewodnika nie odpowiadał. Musielibyśmy do wioski iść w ciemno cztery godziny po górach, bez gwarancji, że coś zastaniemy. Poniewczasie na thorntree się zgadaliśmy z przedstawicielem farmy – ceny kawy ma już wyższe niż w Stanach (wyciął pośredników, ale przejął ich marże, hyhy), ale za to mamy potwierdzenie, że farma działa i można odwiedzać, a nawet pracować ochotniczo. My już nie mamy czasu, ale polecamy – widok cywety wystękującej ziarnka kawy na pewno jest bezcenny. Oto namiary do administratora (Gerald Puguon Jr.) http://juliacampbellpark.wordpress.com, komórka: 09213278218 albo 09266535232
Tymczasem pojechaliśmy do tarasów w wiosce Batad. Mieliśmy więcej szczęścia niż Milla i Greg, bo nie były spowite mgłą, ale i tak skończyło się na niesmaku. W wiosce pobierają dobrowolną opłatę na utrzymanie ścieżek – tymczasem ścieżki trudno w ogóle znaleźć, a jak już się znajdą to kończą się nagle na tarasie zalanym wodą. Przewodnika nie chcieliśmy brać, zaparliśmy się, że sami znajdziemy punkt widokowy. Już prawie nam się udało, ale szliśmy po takich wertepach, że w pewnej chwili łoś fiknął i obiektyw ucierpiał. Znielubiliśmy Batad na tyle, że odwróciliśmy się na pięcie. Widokowo nas nie poraziło, ale wreszcie trochę wysiłku mieliśmy. Idzie się z półtorej godziny, najpierw pod górę, potem ostro w dół (a z powrotem odwrotnie) plus potem trochę brykania po stromych tarasach. Niezła rozgrzewka na upale. Do punktu startowego wzięliśmy rykszę, ale regularnie kursują tam jeepneye za grosze (byliśmy trochę skołowani i się nie pokapowaliśmy w porę). Batad to jednak nie jest ten widok z pocztówek i plakatów reklamujących Banaue. Te strzeliste zielone piramidy to Banaue viewpoint, kilka kilometrów od miasteczka, najlepiej oświetlone po południu, ale niestety nie zasiali jeszcze ryżu, więc kolor miały błotnisty. No właśnie, okazało się, że w tej okolicy ryż zbiera się tylko raz do roku, uprawa trwa od marca-kwietnia do sierpnia, a przez resztę czasu tarasy są puste albo zajęte warzywami. Warto to wziąć pod uwagę przy planowaniu podróży.
Przed wyjazdem był jeszcze mały zgrzyt w hostelu. Spaliśmy w People’s Guesthouse – ogólnie bardzo dobry deal, bo pokój z łazienką (pytajcie o ten mniejszy) za 600 peso plus dobre wifi sięgające do pokoju. Ale doba hotelowa kończyła się o 10.00 – o czym informuje tabliczka gdzieś na korytarzu ukryta, a nie recepcjonistka przy rejestracji. Od 9 rano siedziałam na śniadaniu, wiedzieli że zostajemy na jedną noc, więc mogli uprzedzić, a nie zacierać łapki, że przekroczymy czas. Chcieli za dodatkową dobę policzyć, więc wysłaliśmy ich na drzewo. Niestety Banaue jest mało sympatycznym miejscem, hostele bardzo kiepskiej jakości i przedrożone, więc People’s Guesthouse nadal jest wart polecenia. Tylko lepiej się tam nie stołujcie – mnie nic nie było, ale Łoś dwukrotnie się zatruł.
Miasteczko pod wpływem turystów szybko rośnie, na wysokich skarpach nadrzecznych pną się kilkupiętrowe budynki. Niektóre, miałam wrażenie, rozbudowują w dół, wzdłuż skarpy; pod parterem jest kilka pięter fundamentów - wyglądało jakby te wyższe fundamenty przerabiali na nowe piętra mieszkalne, ale co ja wiem o architekturze, zwłaszcza filipińskiej :)
W prowincji Ifugao, do której Banaue należy, popularne jest żucie betelu, który ponoć daje krzepę. W wyniku spożycia ludzie upodabniają się do wampirów – ze względu na krwistoczerwone plamy na ustach, ale uzębienie już nie wampirze, bo po betelu zęby mocno wypadają. Betel powoduje też zwiększone wydzielanie śliny, oczywiście też czerwonej, więc ludzie po nim plują na potęgę. Miasto walczy z brzydkim zwyczajem, wlepiając mandaty za plucie i rozstawiając publiczne megaspluwaczki. Mimo to, chodnik w wielu miejscach wygląda jak usiany pingwinimi odchodami :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4