Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Łosie okrakiem przez Amerykę - V2.0 - The Moose Do America Again - Click Here!!!    Chile z najlepszej i najgorszej strony
Zwiń mapę
2008
18
maj

Chile z najlepszej i najgorszej strony

 
Chile
Chile, Antofagasta
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 70553 km
 
Już mieliśmy z Puconu wyjeżdżać, ale zagapiliśmy się z kupnem biletów i wygodne busy się sprzedały. Zostaliśmy więc jeszcze jeden dzień i przejeździliśmy go na rowerkach. Taniocha - 15 zł za dzień, a okolica sielska. Głównie widok na Villarikę pod każdym możliwym kątem, tego dnia nawet dość dymiącą. Są też jakieś wodospady, ale już nie dojechaliśmy, bo trasa dwa razy dłuższa niż nam mówili i mogliśmy nie zdążyć na autobus. Po wesołych obchodach imienin Dominika załadowaliśmy się na pierwszy z serii trzech nocnych autobusów. Rano bladym świtem wylądowaliśmy w Santiago, załatwiliśmy co mieliśmy załatwić, a resztę dnia, w oczekiwaniu na nocną podróż, spędziliśmy na nieocenionym dworcu San Borja. Nieocenionym, bo food court ma tak przepastny, że stolików nie brakuje i nikt cię nie wyprosi, jak godzinami siedzisz na ich darmowym wi-fi :-) Kolejny poranek przywitał nas w La Serena. Było koło szóstej, a biura podróży otwierają koło dziewiątej, więc bez sensu przekiblowaliśmy 3 godziny, a potem się okazało, że wycieczki do Doliny Elqui ruszyły w pół do ósmej. Wystarczyło dzwonić do biura, a stamtąd rozmowę przekierowałoby na telefon kierowcy. O dziewiątej nic już nam nie mieli do zaoferowania. Ale wcale nie wyszło źle, bo okazało się, że Dolinę można samemu zjeździć podmiejskimi busami, co wyszło dużo taniej i swobodniej. Przed wyjazdem umówiliśmy się tylko z agencją na nocną wycieczkę do obserwatorium, zwaliliśmy im manatki i umówiliśmy się, że odbiorą nas na trasie. Valle Elqui to żyzna oaza ciągnąca się wzdłuż rzeki Elqui, z obu stron obstawiona górami suchymi jak pieprz. Słońce jest tu większą część roku, temperatura też raczej stała, więc warunki wymarzone do uprawy winorośli, zwłaszcza na chilijskie pisco. Sporym szokiem było trafić z szarej Sereny w miejsce tak rozgrzane i tętniące kolorami. Półgodzinny spacerek z Pisco Elqui do Monte Grande widokowo zaliczam do kilku najlepszych podczas tej podróży.
Obiecany copółgodzinny busik nawalił, więc do gorzelni pisco Capel pod Vicunią trafiliśmy na ostatnią chwilę. Ale nie odprawili nas z kwitkiem. Gorzelnia jest trochę na uboczu, ale warto akurat do tej zajrzeć (1000 peso). Capel to jedna z najważniejszych marek, więc fabryka jest na wysoki połysk. Nie ma mowy, żeby robol brodził po kolana w winie, jak w boliwijskiej gorzelni singani – tu człowiek z produktem się w ogóle nie styka, wszystko robi się maszynowo. Do zwiedzenia jest też gorzelnia Artesanos, innej marki Capela, ale nie warto, bo liczą sobie drożej (są w miasteczku, Monte Grande, a nie w szczerym polu), a tylko część procesu można tam podpatrzeć, bo reszta odbywa się i tak w Vicuni. W Vicuni w umówionym miejscu odebrał nas samochód z agencji, który zawiózł nas do obserwatorium. Valle de Elqui słynie bowiem z jeszcze innego powodu – świetnych warunków do obserwacji nieba. Dlatego też na okolicznych wzgórzach ulokowały się ważne ośrodki badawcze, ale te w nocy mają dużo do roboty, więc zwiedzanie, z dużym wyprzedzeniem uzgodnione, odbywa się za dnia. W zasadzie można tylko sprzęt obejrzeć, ale wypróbować już nie. Dlatego turystom udostępnia się obserwatorium miejskie, z nieco gorszym sprzętem, ale za to z entuzjastycznie nastawionym przewodnikiem. Akurat w tę noc niewiele brakowało do pełni, więc było za jasno, żeby oglądać mgławice i mniej świetliste obiekty, ale widzieliśmy księżyc w niezłym przybliżeniu, poza tym Saturna, jakieś konstelacje i coś tam jeszcze. I do tego pogadanka o rozmiarach wszechświata, po której każde ego pęka jak nakłuty balon. I znowu hop w nocny autobus, tym razem już nie na marnych sześć godzin, ale na całe 13, aż do Antofagasty. Po całkiem stylowej i zabytkowej Serenie Antofagasta od pierwszego wejrzenia odrzuca. Mocno peruwiańska zabudowa, również w samym centrum, chodniki połamane, że się człowiek wciąż potyka. Miasto żyje z górnictwa, więc turystów ma głęboko gdzieś. Jeżeli sa agencje podróży, to skrzętnie je ukryli. Nie udało nam się znaleźć transportu do fikuśnej rzeźby dłoni wystającej z pustyni. A to tylko 60km Panamericaną na południe. Problem w tym, że autobusy rejsowe nie mogą się na pustkowiu zatrzymywać, żeby kogoś stamtąd odebrać. Możliwość wypożyczenia skutera można między bajki włożyć, nie wiem, skąd ta plotka się wzięła. Obeszłam całe centrum, nikt nic nie wiedział. Mieliśmy już samochód wypożyczyć (tylko w jednej wypożyczalni coś mieli wolnego!), ale od rana syfiasta pogoda, a jak czekaliśmy z decyzją, to wypożyczalnia sobie przerwę zrobiła. Jak już otworzyli, to z kolei było dla nas za późno, więc jak ten żuraw z czaplą się rozminęliśmy. W końcu rękę sobie odpuściliśmy i pojechaliśmy tylko poza miasto do Portady, fajnej skałki na morzu. Tam z kolei po zachodzie słońca utknęliśmy. Miał nas z przystanku odebrać ten sam autobus, co nas tam przywiózł, ale że było ciemno, a jechał szybko, to nas nie raczył zauważyć. Po pół godzinie udało nam się na szczęście stopa złapać, grupkę robotników z pracy wracających. Gość ich kolejno do domów odwoził, więc zobaczyliśmy z bliska jak kilometrami się slumsy ciągną. Nie spodziewałam się takich warunków w Chile. Antofagasta jest ponoć drugim najdroższym miastem w kraju - dość wysokie zarobki ściągają tu setki tysięcy przybyszów, którzy potem lądują w tych norach, bo na nic lepszego im nie starcza. Maniery też znacznie poniżej chilijskiej średniej. Po supermiłych dniach w Puconie i Valle Elqui tak sobie myślałam ciepło o Chilijczykach, że tacy w porządku i grzeczni, że z żadnym chamstwem się nie spotkaliśmy, ale Antofagasta to jednak inna para kaloszy. Już w nocnym autobusie jakiś niezrównoważony pajac mnie od idiotek wyzywał i w fotel kopał, żebym go do pionu złożyła. Na szczęście go obsługa szybko przesadziła. Z kolei facet z hotelu (czy raczej marnej noclegowni) natarczywie mnie oskarżał, że mu pilota od telewizora ukradłam, bo przecież widział go na fotelu, na którym usiadłam. Dopiero żona go uspokoiła, jak ją zawołałam. W drugim hotelu też obsługa nielepsza. Brr, opuszczamy to nieprzyjazne miasto na rzecz równie paskudnego Iquique, gdzie jeszcze jedna atrakcja nam do zaliczenia została. A potem już do Boliwii.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4