Szczęśliwego Nowego Roku z Buenos Madrides
Pierwszy wpis miał być po Sylwestrze w Buenos, ale sprawy się nieco pokomplikowały. 16 grudnia nasz przewoźnik, AirMadrid z hukiem zamknął działalność, zostawiając na lodzie ponad 100 tysięcy pasażerów po obu stronach oceanu. Za plajtę obwinia hiszpański rząd, który od połowy sierpnia ponoć bardzo starał się znaleźć jakieś nieprawidłowości, aż się doniuchał, sabotażysta jeden i swoimi rewelacjami wystraszył klientów. Jak jest naprawdę, nie wiemy, a obchodzi nas tylko tyle, żeby przed końcem podróży oddali nam za bilet, to będziemy mieli za co wrócić :-) Pocieszamy się, że za bilet płaciliśmy kartą i dzięki temu w ostateczności odszkodowanie wypłaci Visa, przynajmniej teoretycznie.
Wspomnianego huku w Polsce słychać nie było (milczał portal Gazety) i mieliśmy szczęście, że koleżanka gdzieś ten news jednak wypatrzyła (dzięki, Magda!). Linia nawet się z pasażerami nie kontaktowała, żeby odwołać lot, więc w zasadzie mogliśmy się o wszystkim dowiedzieć dopiero na lotnisku w dniu odwołanego odlotu. Kolejne dni były nerwowe, bo były wieści, że dadzą loty zastępcze, więc nie wiedzieliśmy, czy jak kupimy inny bilet, to nie wyjdzie, że z własnej woli olaliśmy oferowane zastępstwo. Poza tym bilety kupowane z tak nikłym wyprzedzeniem i to na najgorętszy sezon skoczyły do 2000 euro ( w jedną stronę) w porywach do 3500. Aż tu nagle łoś wyhaczył sensowny lot na 3 stycznia w liniach argentyńskich. Pal licho Sylwestra, byle w ogóle pojechać. Tu też się trochę nerwów najedliśmy, bo rezerwację trzeba wykupić w ciągu 24 godzin, e-ticketów w Europie nie oferują. Na szczęście jest w Warszawie biuro, które ich bilety sprzedaje, tzn. może więcej biur to robi, ale oni przez telefon podali nam tylko jednego partnera, tzn. tylko jego numer telefonu, bez nazwy czy adresu. Numer ten googlowi nic nie mówił, a numer zgłaszał się jako wyłączony, więc zwątpiliśmy, ale w biurze numerów TP podali nam namiary na Intrep Poland TPS ul. Pilchowicka 9/11, gdzieś pod Okęciem i inny numer telefonu. Bilet wypełniali ręcznie, płatność gotówką, więc w razie czego Visa nas nie poratuje, hm. Nieważne, byle do ciepełka. 27 grudnia przylatujemy do Madrytu, stopni niby 14, ale słońce praży, aż rozbieramy się do T-shirtów. Superpogoda i gościna u starego znajomego, Luisa, rekompensuje odroczenie wylotu. Zwłaszcza że Madryt do Buenos nieoczekiwanie podobny, więc póki świeci słońce możemy się już wczuwać w klimat. Potem na dwa dni słońce się schowało, a temperatura spadła do 3 stopni, więc już mniej entuzjastycznie się zapatrywaliśmy na taką zmianę planów.
Ale źle nie było, przy okazji rozejrzeliśmy się trochę po okolicach Madrytu i wpadliśmy do Toledo. Najbardziej niecodzienna rzecz jaką widzieliśmy to leżąca w podmadryckiej wiosce Mejorada del Campo katedra ze śmieci czyli wielgachny kościół z surowców wtórnych (co nie znaczy, że z plastikowych butelek, tylko na przykład z betonu i cegieł z odzysku) Buduje go w pojedynkę (przy sporadycznej pomocy w najcięższych pracach) pewien zapaleniec, niejaki Justo Gallego Martinez, z własnych funduszy i według własnych planów, chociaż architektury ani budownictwa formalnie się nie uczył. Budowa ciągnie się od czterdziestu lat i końca nie widać. Można się krzywić na walory estetyczne, ale samozaparcia i wizji panu Justo gratulujemy. I nie możemy wyjść z podziwu, że taki gargamel budowany całkowicie na oko jakoś się ciągle nie zawalił i że władze nadzoru budowlanego się do budowy nie wtrącają (a nie ma dokładnych planów, tylko ogólny zarys). No i fajnie, że można sobie łazić po budowie (a nadzór budowlany znowu nic). Więcej można przeczytać w necie pod adresem:
http://es.wikipedia.org/wiki/Justo_Gallego_Martínez (po hiszpańsku) http://en.wikipedia.org/wiki/Justo_Gallego_Martínez (po angielsku)
Sylwestra mieliśmy spędzić na tradycyjnej fieście ulicznej, czyli coś, czego warszawiakom znowu nie zafundowano, hiehie. W Madrycie ratusz urządza imprezę na placu Puerta del Sol, której gwoździem, oprócz fajerwerków, jest wszamanie dwunastu winogron w rytm dzwonów bijących na dwunastą (jak się zdąży na czas, to spełni się 12 życzeń). W sumie nic aż tak ciekawego, ale innych planów nie mieliśmy. Że jednak Luis się trochę zaziębił, a do Madrytu z przedmieścia Alcalá kawał drogi, to zostaliśmy w domu. Winogron kupić zapomnieliśmy (a w Sylwestra sklepy absolutnie zamknięte, podobnie jak 1 stycznia), więc Luis pociachał truskawki na 36 kawałków i tradycji stało się zadość.
3 stycznia lot mieliśmy o 15:20, więc wyszliśmy z domu przed dwunastą, żeby chociaż raz w życiu mieć zapas. Zawsze wpadamy na lotnisko na ostatnią chwilę (a ze dwa razy nawet za późno), więc chcieliśmy się raz zrelaksować przed odlotem. A poza tym słyszeliśmy, że jak linia lotnicza na dany lot sprzeda za dużo biletów (a Aerolineas Argentinas mają złą reputację, jeżeli chodzi o overbooking), to pierwszym pasażerom zgłaszającym się do odprawy oferuje się przeniesienie biletu na następny lot, za sowitym wynagrodzeniem i z gwarantowanym noclegiem w pięciogwiazdkowym hotelu :-). Pod okienkiem odprawy jesteśmy o trzynastej, nawet kolejki nie ma, obsługują każdego z biegu. Podchodzimy dumni do okienka, pan nie stwierdza, że bilet fałszywy, dobra nasza. Zdajemy plecaki, a pan mówi: aha, to jeszcze bilet powrotny poproszę. Eee...nie mamy. No, jak to? Nie wpuszczą was do Argentyny. Macie prawo być do trzech miesięcy i musicie mieć jakiś bilet na wyjazd. No ale my jedziemy autobusem do Chile, a nie wiemy jeszcze kiedy i jakim, więc skąd mamy mieć bilet? Zresztą ostatnio jak wjeżdżaliśmy do Argentyny z Brazylii, to nic takiego nie było. Ale nie ma przebacz. Okazuje się, że jak się leci z Europy, to kraje południowoamerykańskie traktują nas (i wszystkich innych Europejczyków bez wyjątku) jak potencjalną emigrację zarobkową, buahaha. Ale do śmiechu nam nie jest. Kombinujemy, czy by jakiejś rezerwacji nie zrobić, ale nie, musi być bilet wykupiony. - Możecie u nas, np. do Urugwaju najtaniej, 100 euro od łebka. Wystawimy od ręki. Wrrr, ale oddać go można tylko w Madrycie. Łoś przypomina sobie, że przez Internet można wykupić bilet na prom do urugwajskiej Kolonii. Może być? Może. Tylko że netu na lotnisku nie ma. Jest automacik netowy na monety, ale tylko je łyka i nic. Zresztą jak z takiego potwierdzenie zakupu wyciągnąć? Wysyłają nas do baru z wi-fi, ale to jakaś ściema. Całe to dopytywanie i latanie za netem zajmuje kupę czasu, aż zaraz odprawę zamkną. Łoś łączy się laptopem przez GPRS i wreszcie, w bólach, bo łącze ślamazarne, wykupujemy dwa bilety do Kolonii na pojutrze. Co prawda nie na papierze, bo jak wydrukować, ale obsługa wierzy nam na słowo. Mają tylko nadzieję, że przekonamy urzędników imigracyjnych, bo jak nas nie wpuszczą, to linia lotnicza ma obowiązek nas odesłać z powrotem.
Lot zupełnie przyjemny, bo samolot wielki i pełno miejsca na nogi, a obsługa (mimo złej reputacji również w tym zakresie) bardzo przyjazna (również gdy się wylewa naokoło trzy świeżo zamówione napoje). Leci się niecałe 12 godzin, jeżeli mówiliśmy, że dłużej, to coś nam się pomerdało. Urzędnik emigracyjny nawet nie spojrzał na nasz formularz emigracyjny, w którym w miejscu daty wyjazdu z Argentyny wpisałam tylko enigmatycznie Buquebus, więc linia jak widać dmuchała na gorące. Więc wszystko miodzio, ale oczywiście musieli nam plecak zapodziać. Ale jak tu się denerwować, kiedy wita nas taki sympatyczny upałek i tacy fajni gospodarze czekają z imprezą.
Happy New Year from Buenos Madrides
The first entry was to be about a New Year?s Eve in Benos Aires, but things got a little mixed up. On 16 December, our carrier, Air Madrid, closed down with a bang, abandoning over 100 thousands passengers on both sides of the ocean. It blames the Spanish government for its bankruptcy, which, since mid-August, allegedly, had been working very hard to find some irregularities until it did, fricking saboteur, and scared the clients away with its findings. We don?t care who?s right, we just want our refund before the end of the journey so that we have money to get back :-)
Luckily we paid with credit card, so if the airline stands us up, theoretically Visa should give us the refund.
The aforementioned ?bang? was not quite heard in Poland (the major daily failed to mention it) so it was by sheer luck that our friend (thanks, Magda) somehow found out about it. The airline didn?t even bother to contact the passengers to inform that their flights were cancelled so we could have just as well learnt that on the day of the scheduled flight, already at the airport. The following days were frantic as there was news that substitute flights were organized. We weren?t sure of our rights, whether we should wait for a potential replacement, or just forget it and buy another ticket. Secondly, tickets for dates just 2 weeks away which, by the way, is the highest season possible, ballooned to 2000 euro ( one way) up to 3500. Suddenly the Moose found a reasonable flight for 3 January with Aerolineas Argentinas. Forget the New Year?s Eve, as long as we get there at all. Here, we got a bit stressed out again as the reservation would expire in 24 hours and e-tickets are not available for Europe. Luckily there is an agency in Warsaw that carries their tickets. Well, maybe there are more of these, but on the phone the airline mentioned just one partner, or actually its phone number, without its name or address. This number didn?t seem familiar to google and when dialed, there was an error message but the phone inquiries gave us the name of the company, its address and an alternative phone number. It was a little company based near the airport, they filled out the tickets manually and the only accepted payment method was cash so Visa will not help us out if shit hits the fan again, so to say :-). Whatever, summer is what we need, whatever it takes. On 27 December we arrive in Madrid, it?s supposed to be 14 degrees C, but the sun is beating down so much that we strip to T-shirts. Cool weather and hospitality of our long-time friend, Luis, compensate for the delay. Especially that Madrid is unexpectedly similar to Buenos so as long as the sun is shining we can feel we?re almost there. Then, there are two cloudy days with temperature down to lousy 3 degrees so we are less enthusiastic about the change of plans.
But it was not at all bad, we got to look around Madrid and its surroundings and we had a trip to Toledo. One of the most interesting things we saw was a recycled ?cathedral?, located in a village outside Madrid, Mejorada del Campo, that is a giant church made of recycled materials (well, I don?t mean PET bottles, come on, but all concrete, metal and bricks is pre-used). It has been in construction for 40 years now and there still lots of work ahead. The maker has no architectural or construction background but still the building has shown no signs of collapsing and, strangely enough, the building authorities are not interfering (even though there are no detailed plans, just sketches and the construction site is open for visitors under no supervision) . Esthetic values might be questioned, but still we admire the vision and the devotion of the man, Justo Gallego Martinez, who has been working on his building almost single-handedly thru all these years and mainly using his own funds.
Read more at http://es.wikipedia.org/wiki/Justo_Gallego_Martínez (in Spanish) http://en.wikipedia.org/wiki/Justo_Gallego_Martínez (in English)
We were planning to spend the New Year?s Eve at the traditional street fiesta. In Madrid, the official party is organized at the Puerta del Sol square, the main attraction of which, apart from the firework, is having twelve grapes, with the clock striking at 12 o?clock (if you?re fast enough to do that, your twelve wishes will be granted). Not that it?s such a thrill but we had no other plans. As Luis got a bit cold and it?s kinda far to Madrid downtown from the Alcalá suburb, we stayed home. We forgot to buy grapes (and all the shops are closed on the New Year?s Eve as well as on the New Year?s Day itself), so Luis cut strawberries into 36 pieces and the tradition was observed.
On 3 January we had a flight at 3:20 pm, so we left home before noon so to be ahead of time, just once in a lifetime. We always rush into the airport at the last moment (and at least twice it was actually too late), so this time we wanted to relax before the flight. Plus, we heard that when the flight is overbooked (and Aerolineas Argentinas have a bad reputation in this respect), the first passengers to check in may choose to stay till the next day at a plush hotel, with a generous bonus for the favor. We get to the check-in counter at 1 p.m., there are hardly any people to be served yet. We proudly get to the counter, the guy does not say the ticket is false, good. We check in the big backpacks, and the guy says: one more thing, your return tickets please. Eeer...we don?t have any. How?s that? You will not enter Argentina without them. You are allowed to stay for up to three months and you need a ticket to prove you?re leaving the country within that deadline. But we are catching a bus to Chile, we don?t know when and what company so how should we have it already? Anyway, the last time we entered Argentina from Brazil, there was no talk of that. No buts. It turns out if you?re flying from Europe, South American authorities treat us (and all other Europeans, for that matter) as potential job seekers, ha ha. But this is no laughing matter. We are thinking of making just a reservation but no, it has to be a ticket. ? You can buy it from us, the cheapest one is to Uruguay, EUR 100 each. We can issue it straightaway. Well, but you can only return it in Madrid. The moose remembers that it?s possible to buy a ticket for the ferry to Uruguay?s Colonia online. Will do? Yes, sir? The only problem is there is no Internet connection at the airport. There is a coin-operated machine but just takes coins and refuses to work. Anyway how do we get a proof of purchase out of it? We go to a bar where wi-fi is, allegedly, available but it?s bullshit. All this running and asking around takes a lot of time and they are almost done with the check-in. The Moose gets online with a laptop using the GPRS and, as with the frustratingly slow connection we get to buy the tickets to Colonia for the day after tomorrow. Not on paper, though, cause there is no way to print it but the attendants believe us. They just hope we get to convince the immigration officials as in the event we are not allowed to enter the country, it is the airline?s duty to send us back.
The flight was quite nice, as the plane was massive and there was plenty of legspace and the service (despite their bad reputation in this department as well) was extremely friendly (also when you splash around the contents of three freshly delivered drinks). The flight takes less than 12 hours so if we mentioned it would take more, we must have been confused with the time differences. The immigration officer didn?t even look at our immigration form where in the box regarding the date of outbound flight from Argentina I just wrote ?Buquebus? :-) so obviously the airline was just being too cautious. Everything is peachy, but of course they had to lose one of our backpacks. How are we supposed to get mad, though, if the weather is so nicely hot and we have a welcoming party waiting for us at our hosts? home.