Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Łosie okrakiem przez Amerykę - V2.0 - The Moose Do America Again - Click Here!!!    Boskie Buenos - ciag dalszy - i karnawał w Gualeguaychú / Buenos Aires continued and carnival in Gualeguaychú
Zwiń mapę
2007
29
sty

Boskie Buenos - ciag dalszy - i karnawał w Gualeguaychú / Buenos Aires continued and carnival in Gualeguaychú

 
Argentyna
Argentyna, Gualeguaychú
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10612 km
 
Colonia, o ile nie nastawiać się na zwiedzanie ?kolonialnej perły?, okazuje się miejscem w sam raz na jednodniowy wypad. Tym razem do historycznych atrakcji typu Ulica Westchnień (hiehie, kilka ruder w ślepym zaułku, w Polsce tego pełno) nawet nie zaglądaliśmy. Natomiast okazało się, że miasteczko ma przyjemną ramblę (czyli bulwar) wzdłuż rzeki i pełno dość pustych plaż. W ogóle poza weekendem turystów wielu tu nie ma. Rzeka ma oczywiście ten paskudny bury kolor, o którym już wspominaliśmy, ale o dziwo, koło 18.30 zaczyna fioletowieć, a przy zachodzie słońca (a Colonia słynie z malowniczych zachodów słońca ) robi się prawie błękitna. Poza tym woda jest płytka i spokojna, więc można sobie w niej siedzieć dla ochłody (a upał jak diabli) Plaże ciągną się kilka kilometrów od miasta, więc warto wypożyczyć sobie skuterek albo rower. My rowerki mieliśmy w hotelu na stanie, co prawda takie trupy, że części w locie trzeba było zbierać, ale zrobiły swoje. Pojechaliśmy na nich do Plaza de los Toros czyli do areny przeznaczonej do corridy. Od dawna stoi nieużywana (a może nawet od razu po zbudowaniu ją zamknęli) i straszy - stoi i niszczeje, co jakiś czas kawałki betonu odpadają,. Turyści lubią tam się zakradać, żeby zrobić zdjęcia w środku, nam się nie chciało po przerdzewiałych schodach drapać. W miasteczku jest pełno sympatycznych knajpek, które nie mają zwyczaju kantować turystów. Chętnie byśmy dłużej wieczorem się poszlajali, ale nas komary przegoniły. Ruszyły do ataku równo z zachodem słońca, wampiry jedne.
Z Colonii wróciliśmy do Buenos i znowu przestawiliśmy się w tryb próżniaczy. Czas mijał nam na łażeniu przed siebie (co czasem zaprowadziło nas w ciekawe miejsca), na imprezach u znajomych i na koncertach. Co do koncertów, to najpierw znajomi zaciągnęli nas na występ pewnego znanego tu Norwega, Erlenda Oye. Najpierw przesłuchaliśmy w necie nieliczne dostępne mp3 i wyszło nam, że to takie disco z lat 80-tych, więc się nie zachęciliśmy, ale potem puścili nam kawałki akustyczne, które brzmią jak Simon & Garfunkel, niech będzie. Koncert odbywał się w bardzo popularnym klubie, a że w żadnej imprezowni jeszcze nie byliśmy, to się tam wybraliśmy. Trochę dziwne to było. Gościu na scenie snuje rzewne ballady, a publika w ekstazie, skacze, macha, domaga się bisów. Gorąco, ciasno, a do tego sporo ludzi sobie gada, więc faceta za bardzo nie słychać. Był z nami pewien Australijczyk, który z tej samej imprezy się z nami zabrał. Postał zdziwiony 20 minut, zapytał, czy to największy klub, jaki tu mają, po czym poszedł ?po wodę? i tyle go widzieli. Ogólnie popularność Oye w Buenos to chyba taki sam lokalny fenomen jak niegdysiejsza moda na powieści Whartona w Polsce i sam obiekt jest nią pewnie zaskoczony. Dużo ciekawszy był następny koncert, na który zabrali nas starzy znajomi, Ale i Mariana, jeden z serii koncertów wakacyjnych organizowanych w parkach przez miasto. Nie są to imprezy masowe, bo występują wykonawcy niszowi, mający swoich stałych fanów, taką młodzież raczej hippie niż trendy. Wszyscy siedzą na trawce i się wsłuchują, a na scenie argentyński folk rewelacyjnie pożeniony z rockiem w wykonaniu Gabo Ferro i wtórujących mu z góry papug. Zachęcam do ściągnięcia. Pełen program koncertów można znaleźć na stronie urzędu miasta, która w ogóle jest świetna. Są tam na przykład propozycje spacerów po mieście, zahaczających o ciekawsze punkty danej dzielnicy. Do takiego proponowanego spaceru można sobie ściągnąć przewodnik audio w mp3 i chodzić po mieście jak po muzeum. A propos muzeum, to odwiedziliśmy Malbę, czyli muzeum współczesnej sztuki południowoamerykańskiej. Podoba mi się idea, żeby prace artystów południowoamerykańskich pokazać jako osobny zbiór, a nie na tle sztuki europejskiej. Tylko że wystawa nie jest do końca reprezentatywna, bo z niektórych krajów nie było absolutnie nic, a przeważały pracy brazylijskie i argentyńskie. Najbardziej oblegana była wystawa czasowa, zbiory niemieckiego festiwalu sztuki Fluxus, wśród których można było zobaczyć np... zająca ulepionego z króliczego łajna Hm, bardzo ....ciekawe?

W ktorys czwartek o 16.00 poszlismy rowniez na cotygodniowa manifestacje Matek z Plaza de Mayo (Madres de Plaza de Mayo). Jest to zrzeszenie matek, ktorych dzieci "zniknieto" w czasie tzw. brudnej wojny czyli brutalnej polityki dlawienia oporu spolecznego przez junte wojskowa w latach 1976-1983. Oprocz licznych faktycznych dzialaczy opozycji, ofiarami tortur i uprowadzen bylo wielu przypadkowych obywateli. Jednak najbardziej nieslawna forma represji byly porwania dzieci podejrzanych osob, czesto jeszcze w wieku niemowlecym i umieszczanie ich w rodzinach zastepczych - los taki spotkal ok 500 dzieci, z ktorych tylko kilkadziesiat udalo sie po latach odnalezc i polaczyc z rodzinami. Stad Matki na manifestacje zakladaja na glowy chusty majace przypominac pieluchy ich uprowadzonych dzieci. Rok temu odbyla sie 1500-nia manifestacja, ktora miala byc ostatnia, bo Matki uznaly, ze obecna wladza nie jest juz wrogiem i razem z nimi dazy do ukarania winnych, ale jak widac manifestacje zostaly reaktywowane. Dzis do Matek podlaczaja sie bojownicy w roznych sprawach, rowniez grupy dosc ekstremistyczne, ale mimo tego rozideologizowania cos sciska w gardle, jak sie patrzy na te starowinki, od 25 lat przychodzace co tydzien pod palac prezydencki, zeby w ciszy maszerowac wokol cokolu na placu.
Zalatwilismy tez wazna rzecz z mysla o dalszej podrozy a mianowicie leki przeciwmalaryczne. W Polsce jest to skomplikowana sprawa, bo trzeba iść do krajowego specjalisty ds. chorób tropikalnych ? kogokolwiek pytałam, zawsze padało jedno jedyne nazwisko lekarza w przychodni na Wolskiej. Więc wyobrażam sobie to obłożenie, poza tym leki do apteki sprowadzane są na specjalne zamówienie, do dwóch tygodni i są drogie. Ogólnie mnie to zniechęcało, więc chciałam to załatwić już w Ameryce. W zeszłym roku się na tym przejechałam, bo w Kolumbii z leków antymalarycznych nie było dostępne absolutnie nic, tylko krążyły pogłoski, że pewien badacz kolumbijski jest już w ostatniej fazie testów szczepionki ?. Skończyło się to tak, że stref malarycznych po prostu unikaliśmy, przez co nie zaszyliśmy się ani razu w prawdziwą dżunglę.
Tym razem mamy w planach wypady do Amazonii, więc poszliśmy w Buenos do lekarza. Wizyta była trochę droga, bo cena jak u polskiego profesora, ale za to lekarz superkompetentny i miły, nie ma mowy o kolejce pacjentów na korytarzu i o odbębnianiu pacjentów. No i tak pokierowaliśmy rozmową, żeby wypisał nam recepty na duuużo leków, żeby dla obojga nas starczyło, chociaż łoś oficjalnie nie był pacjentem, więc byliśmy z siebie bardzo dumni. W aptece okazało się, że recepta w ogóle nie jest potrzebna ?, więc wizyta nie była konieczna, ale w sumie dobrze się stało, bo miałam zamiar nie brać tych leków profilaktycznie, tylko w przypadku objawów wziąć dawkę uderzeniową, a facet przekonał mnie, że te leki wcale nie są dla organizmu dużym obciążeniem i nie warto ryzykować. Tak czy siak, dla dobra ogółu przekazuję wiedzę dalej: w Ameryce Południowej (oprócz argentyńskiego regionu Jujuy) i w Meksyku bierze się mefloquinę (w argentynie pod nazwą Tropicur), a w Ameryce Środkowej ? chloroquinę (Nivaquine). Ogólnie proponujemy zorientować się w necie, jakie dawki na jaki okres potrzebujecie i kupić odpowiednią ilość w aptece. Podobnie pewnie jest w Brazylii, słyszałam, że np. w Hondurasie też nie z tym problemu, ale my dla bezpieczeństwa wykupimy wszystko od razu. Znaleźliśmy aptekę, gdzie dali nam sami z siebie rabat 15% (wszędzie indziej ceny były takie same, chyba małą marżę naliczają) ? calle Lavalle 1500.
Znaleźliśmy też wieżowiec z ogólnodostępnym tarasem widokowym, a mianowicie hotel Panamericano, naprzeciw obelisku. Na górze miał być bar, więc wyobrażaliśmy sobie to tak jak w Sao Paulo, gdzie od drzwi czyhał już wyelegantowany kelner z kartą drinków o zaporowych cenach. A tu wjeżdżamy windą na ostatnie piętro i wchodzimy do... sali z basenem. W dodatku puściutkim, dookoła równie puste leżaki. Hm, czyżbyśmy coś pomylili? Okazuje się, że basen zamykają o 21.00, ale ?bar? czyli cztery stoliki na krzyż nadal czynny, tylko chętnych brak. Ceny dość wysokie, ale obsługa się absolutnie nie narzuca, więc my myk na taras i robimy sesję. Po wszystkim chcieliśmy dla grzeczności coś kupić, żeby chamówy nie robić, zamawiam sok z pomarańczy, a pan mówi, że na koszt firmy ?
Nasz kolejny gospodarz, Hernan znał trochę polski bo kiedyś miał polską żonę. Ale polska języka trudna języka, więc raczej trzymaliśmy się hiszpańskiego. Z rozrzewnieniem wspominał pierogi ruskie i piwo dziesięć i pół ? piwa już nie wskrzeszę, ale ruskie dało się zrobić, a nawet obdzieliliśmy nimi babcię, dla której był to smak zapamiętany z dzieciństwa. W ogóle większość z naszych znajomych ma przynajmniej jedną babcię albo dziadka z Polski, najczęściej z żydowskiej rodziny z kresów. Więc tak naprawdę jako Polacy wcale nie jesteśmy dla nich egzotyczni. Ale zabawna rzecz, że słowo Polak (a właściwie Polaco) oznacza blondyna. Mistrz tanga, Roberto Goyeneche, znany był pod taką właśnie ksywką (chociaż polskich korzeni nie miał), bo na tle przeciętnych włoskich Argentyńczyków był dużo jaśniejszy, Aktualnie ten sam pseudonim przybrał hipergwiazdor cumbii (dość okropnego tradycyjnego tańca z Ekwadoru i Kolumbii) pomieszanej z hip-hopem..To nowe wcielenie cumbii jest aktualnie na topie w Argentynie. Gościu jest zrobiony na Eminema i można go zobaczyć i posłuchać tutaj.

Tak ciągle wspominam o tych gospodarzach, do których się wpraszamy, a może wy nie w temacie jesteście. Dla tych co nie czytali naszego poprzedniego bloga albo czytali nieuważnie ? wyjaśnienie. Jesteśmy członkami dwóch społeczności internetowych, łączących podróżników i ludzi z chatą ?. Oczywiście dobrze, żeby każdy członek spełniał obydwa kryteria (ale nie jednocześnie), a nie tylko pasożytował. My już masę ludzi gościliśmy w Warszawie, a w zeszłym roku byliśmy goszczeni przez ponad połowę naszych amerykańskich noclegów. Jak to działa? Szczegóły na stronie CouchSurfing i Hospitality Club.
Ogólnie w Buenos od razu zamierzaliśmy zostać kilka tygodni, bo miasto tętni życiem, można po nim krążyć wzdłuż i wszerz, a ciągle się znajduje coś nowego i w ogóle chętnie bym tu zamieszkała. Ale wynająć coś na taki krótki czas jest trudno. Na rok ? spoko, bardzo przyzwoite ceny są, ale miesiąc kwalifikuje się pod ceny dla gringo. No więc postanowiliśmy po kilka dni pomieszkiwać u różnych ludzi.
W całym mieście pełno plakatów reklamujących tzw. Carnaval del Pais czyli narodowy karnawał, w miasteczku Gualeguaychu odległym od Baires (bo tak się miasto nazywa w skrócie) o 3 godziny autobusem. Organizują to od dziesięciu lat, a w naszym przewodniku nadal o tym nie usłyszeli. No więc wybraliśmy się to zobaczyć. Mają odpowiednik sambodromu, tu zwany corsodromo, chyba o podobnej długości, tylko sporo węższy. Wszystko jest zmałpowane z karnawału z Rio, więc baliśmy się, że zobaczymy jakąś marną parodię, zwłaszcza że bilety są równo 10 razy tańsze. Ale mile nas zaskoczyli. Co prawda widać że nie jest to ten szał ciał, co w Rio, tancerze nie mają tej energii, żeby do końca pochodu wywijać sambę z tą samą energią, ale są girlsy w piórach, oszałamiające platformy i kostiumy i chwytliwa muzyka. Jedyne, co mnie denerwowało to to, że co chwila ktoś wpieprzał się na trasę parady, żeby sobie zrobić zdjęcie, a artyści chętnie pozowali, więc wszystko co chwila stawało. Ale poza tym świetna impreza. Do obejrzenia co sobotę od początku stycznia do popielca. Najfajniejsze, że nie było w ogóle turystów z zagranicy, sami Argentyńczycy.
W calym miasteczku, rowniez na paradzie karnawalowej, wszechobecne byly koszulki z napisem "Papierni mowimy: nie" albo bardziej dosadne. To wlasnie w okolicach Gualeguaychu finska firma zbudowala w Urugwaju fabryke papieru, na ktora nie zgadzaja sie Argentynczycy, ze wzgledu na scieki wypuszczane do granicznej rzeki. Trybunal arbitrazowy panstw Mercosuru i Miedzynarodowy Trybunal Sprawiedliwosci poparly w tej sprawie Urugwaj, ale Argentynczycy walcza dalej. W sprawie tej najaktywniejszy jest nie rzad argentynski, a oddolne zrzeszenia przeciwnikow papierni, tzw. asembleas, ktore przez trwajace od roku blokady mostow granicznych chca uderzyc w urugwajska turystyke i handel. Do negocjacji wlaczyl sie ostatnio rzad finski i krol Hiszpanii, ciekawe, co z tego wyniknie.
Po powrocie do stolycy, pewna couchsurferka, Maru, która napisała do nas, że chce nas poznać, zabrała nas na imprezę tango/swingową do klubu Viruta. Coś takiego bardziej mnie interesowało niż profesjonalny show na scenie. Imprezy, gdzie tańczy się tango nazywają się milonga i organizuje się je w kilku klubach na zmianę. Zwykle są to eleganckie kluby, jak Ni?o Bien albo Canning i przychodzi dużo starszych ludzi, którzy tańczą tango całe życie. Viruta jest bardziej na luzie i przychodzą raczej młodzi, ale starsi też się trafiają ? wrażenia gwarantowane. Pełen rozkład milong tutaj.

If you are not expecting to visit a ?colonial pearl?, Colonia turns out to be an excellent place for an overnight stay. This time we didn?t even bother to check out the historical attractions like the Whispers Street (a bunch of dilapidated houses in a cul-de-sac, what we?ve got aplenty in Eastern Europe). However, we found out the town has a very pleasant rambla (or coastal boulevard) running along the river and quite a number of empty beaches. Except for the weekend there are few tourists. Of course the river has this nasty muddy-yellowish color that we already mentioned, but come 6.30pm the water starts to turn violet and at sunset it gets almost light blue. Also, the water is very still and shallow, so you can sit in it to cool down (good idea, considering the hell of a heat). The beaches stretch for several kilometers out of town so it?s worth hiring a scooter or a bicycle. We got ours as a courtesy of the hostel, well, they were both junk with parts falling off as you go but they did their job. They took us to Plaza de los Toros, that is to a bull rink. It has been standing empty for decades (or maybe it was closed right after it was built) and it?s scary. Tourists like to venture inside to take some photos but we didn?t feel like climbing the rusted stairs. It has been in decay so long that pieces of concrete are occasionally chipping. I wonder why they won?t take it down.
The town abounds in nice restaurants which don?t have the bad habit of ripping off the tourists. We would have gladly explored the nightlife a little bit more but we had to run away from the mosquitos. They launch their attack at sunset sharp, fricking vampires. We got back to Buenos Aires and switched to lazy mode again. We would spend our time walking ahead with no plan (and at times this would lead us to interesting spots), partying with friends and going to concerts. As for the concerts, our friends took us to a gig by a Norwegian guy who seems to have quite a cult following in BsAs, by the name of Erland Oye. When we listened to some mp3 on the net it seemed like watered down disco from the 80s but then it was supposed to be an acoustic concert with Simon&Garfunkel type of songs (the guy is quite versatile). The gig was held in a very popular club, and since all our parties had been so far house parties we wanted to see a regular party in a club so we went there. It was a bit weird. The guy on the stage is singing mellow ballads while the crowd is going ecstatic, jumping, waving and shouting for encores. Hot, packed and a lot of ppl are talking loud so you can hardly hear the guy. There was an Aussie with us who joined us on a previous party. He stayed there, quite surprised for 20 minutes, then asked if that is the biggest club they have in Buenos Aires and then he went ?to get some water? and like that he was gone. What we liked much more was a concert our old friends, Ale and Mariana took us to, one of the series of summertime concerts organized by the city in parks. These are not mass public events as they feature niche artists who have their faithful followers, a hippie rather than trendy crowd. They all sit on the grass and listen to the Argentinian folk ingeniously mixed with rock by Gabo Ferro and to the pack of parrots chirping above. Strongly recommended. The full concert program can be found on the city government?s website, which is generally cool for many other purposes. For example, they give you recommended city walks to include major attractions of a given neighborhood. You can download an mp3 audio guide for such recommended walk and you can use it to visit the city like a museum. Talking about the museums, we checked out Malba, or the Modern Latin American Art. Museum. I like the idea of showing Latin American artists as a separate collection rather than against a European background. But the exhibition is not entirely representative for the continent as some of the countries are not featured at all, and Argentinian and Brazilian works prevail. The most popular and crowded place was the temporary exhibition, works exhibited at a German art. festival, such as a hare made of rabbit?s dung. Uhm, very....interesting?
One major issue we got sorted out was the anti-malaria drugs. In Poland it was a bit complicated, one needs to see a tropical disease expert, and there are just a few and then wait for the prescribed pills. I was always discouraged by the lengthy procedure so I preferred to do that in America. Last year it proved not such a good idea as in Colombia none of the anti-malaria drugs was available, there were just rumors that a Colombian scientist is this close to marketing a vaccine he developed. In the end, we just avoided malaria zones which kept us from exploring the real jungle.
This time we plan several trips to various parts of the Amazon so went to a doctor in Buenos Aires. The visit was not very cheap for us, what we would pay to a highly skilled doctor in Poland but the guy was perfectly competent and very nice. We only paid for one consultation but in the end he gave us prescriptions for a mountain of drugs that would surely be enough for both of us. At the pharmacy it turned out the prescription is not even required so the visit was not necessary but I am glad we did it cuz I was not planning not to take those drugs as a precaution, but rather take a big dose in case of symptoms but the doctor convinced me the drugs are not that of a burden for the body and it?s not worth taking the risk. Anyway, for the sake of the public, let me share what I learnt: in South America (except for the Argentinian region of Jujuy) and in Mexico you take mefloquina (marketed in Argentina as Tropicur), and in Central America ? chloroquina (Nivaquine). In general, we suggest checking in an online service what dose you need or the relevant period and just buy it. It might be similar in Brazil, I also heard there?s no problem with that in Honduras but, to spare us the trouble, we already got all we need for the rest of the trip. We found a pharmacy that gave us 15% discount (everywhere else prices were equal, there?s almost no price margin) ? calle Lavalle 1500.
We found a skyscraper with a publicly available scenic terrace, the Panamericano hotel right across the obelisk. There was supposed to be a bar on the top floor, so we imagined it as a posh place like back in Sao Paulo, with a sleek waiter waiting right at the door to offer exorbitantly priced drinks. And here we are, leaving the elevator at the top floor and entering... a hall with a swimming pool. A completely empty one with equally empty deckchairs around. Well, did we get something wrong? Turns out the pool closes at 9 pm but the ?bar? or the four little tables is still open but nobody else is interested. Prices are higher than usually but the staff is very unimposing so off we go to the terrace to shoot the night panorama. Then, we wanted to be nice enough to buy sth so we order an orange juice and the guys says it?s on the house ?
Our next host, Hernan knew Polish a bit as he once had a Polish wife, but to be able to communicate properly, we stuck to Spanish. He was very sentimental about pierogis and a beer brand that we even forgot it ever existed. Well, I can?t raise the beer from the dead but pierogis here they come. We made so many of them that we left a huge portion for his granny who remembered them from her Polish childhood. Generally, most of our friends has at least one grandparent born in Poland, mostly in a Jewish family from the Eastern part of pre-war Poland that now belongs to Ukraine or Belarussia . So being Poles we are not that exotic to them. But the funny thing is the word Pole (or Polaco) stands for a blond guy. The tango master, Roberto Goyeneche, was known under that nickname (even though he had no Polish roots), as compared to average Argentinians of Italian extraction he looked much fairer. Presently, the same nickname is used by a megastar of cumbia (quite an awfully sounding traditional dance music from Ecuador and Columbia mixed with hip-hop. This new variation is very popular in Argentina now. The guy is made to look like Eminem. You can see and listen to him here @:
I keep referring to hosts we get invited to and maybe you don?t know what I am talking about. For those who didn?t read our previous blog or read it just casually, here is a word of explanation. We are members of two online communities connecting travelers with people with a spare bed or room. Of course it?s best if a member meets both criteria (not at the same time, though) rather than just use others? hospitality and offer none. We hosted tons of people in Warsaw and last year we spent almost half of our nights in South America hosted. How does it work? Details available at CouchSurfing and Hospitality Club sites.
In general, we planned to stay in Buenos Aires for a couple of weeks as the city is so lively, you keep finding new places there and we would love to live here. But it?s difficult to rent an apartment for such a brief stay. For year, no problem, the prices are very decent, much lower than in Warsaw, but a month?s stay qualifies as a gringo market. So we decided to stay with various people several days at a time.
The city is full of posters advertising so called Carnaval del Pais or the national carnival in a town of Gualeguaychu, 3 hours by bus from Baires. It has been organized for 10 years now but still is not mentioned in our guidebook. So we checked it out. They have an equivalent of sambodromo, which is called corsodromo here. It looks similar in length but much narrower. Everything is a copy of the Rio carnival so we were afraid we wold see a pathetic caricature, especially that prices are exactly 10 times cheaper. But we were pleasantly surprised. Well, it?s not wild and roaring Rio, the dancers aren?t as ecstatic and energetic till the end of the parade but there are girls wearing feathers, awe-inspiring platforms and costumes, catchy music. The only thing I hated was that spectators kept mixing with the the parade to take a picture and the artist would gladly strike a pose, with all dancing coming to a halt.. But it was a great event otherwise. You can see it every Saturday from early January until the end of carnival season. The coolest thing is there are hardly any international tourists, just Argentinians. When we came back to the capital, a couchsurfer wrote to us to meet us and invite us to a tango/swing party to a club called Virruta. I preferred seeing that to a professional tango show on stage. Parties where tango is danced are called milonga and are organized in several clubs in turns (probably every day of the week). They are mostly elegant clubs like Ni?o Bien or Canning and are frequented by lots of elderly people who have danced tango all their lives. Viruta is more casual and attracts plenty of young people with some elders as well ? great thing to watch. The schedule of milonga parties is available here.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (26)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4