Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Łosie okrakiem przez Amerykę - V2.0 - The Moose Do America Again - Click Here!!!    Witamy z powrotem w gorach / Welcome back to the mountains
Zwiń mapę
2007
18
maj

Witamy z powrotem w gorach / Welcome back to the mountains

 
Argentyna
Argentyna, El Chaltén
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 34078 km
 
Ponieważ prognoza dla Chaltena chwilowo nie zachęcała, postanowiliśmy tam pojechać drogą okrężną, zahaczając o znajomych w Comodoro. Tam również lało kilka dni, ale w pogaduchach i wspólnym gotowaniu to nie przeszkadzało. Znajomi pozytywnie zdali test na polskie korzenie - chłodnik z buraków w kolorze dość radioaktywnym. Jak się rozpogodziło, podjęliśmy próbę zwiedzania lokalnych atrakcji, ale nie bałdzo nam wyszło. Do elektrowni wiatrowej (parque eolico) czyli wielkich wiatraków nie dało się dojechać przez straszne błoto, bojerów plażowych nie wypróbowaliśmy z braku wiatru, muzeum ropy zamknięte. Ale odkryliśmy przypadkiem jedną fajną rzecz, mianowicie ołtarzyk Gauchito Gila. To jest taki kult ludowy, popularny głównie na północy kraju, ale w przemysłowych miastach patagońskich dużo ludzi z północy się osiedliło i Gauchita ze sobą przywiozła. To był taki lokalny Janosik, który, jak go wreszcie stróże prawa dopadli, z szubienicy ogłosił, że po jego śmierci należy się do niego modlić. Więcej szczegółów tutaj. Ołtarzyki można spotkać przy drodze, poznacie je z daleka po czerwonych flagach. Niestety ostało mi się tylko zbliżenie samego ołtarzyka, bo zdjęcia poglądowe się łosiowi skasowały, jak niechcący kartę sformatował.
Z Comodoro zrobiliśmy sobie wypad do chilijskiego Punta Arenas. W tym sezonie pingwinów już nie ma, jedyna atrakcja to strefa wolnocłowa. Łoś chciał się rozejrzeć za jakąś elektroniką, ale wybór marny. Towar jak w Polsce we wczesnych latach 90-tych, czyli straszny misz-masz, za to jakbyście akurat potrzebowali coś ze sprzętu kampingowego, to jest super wyposażony i tani sklep Doite.
Wreszcie pojawiły się dobre prognozy dla Chaltena, więc ruszyliśmy w drogę. Polecamy z Rio Gallegos kupić bilet w dwie strony w Taqsa (z przesiadką w Calafate) – wychodzi dużo taniej, niż kupować powrotny w Chaltenie. Jak dojeżdżaliśmy do Chaltena, było piękne bezchmurne niebo i kierowca wysadził nas na chwilę na fotosesję przy zachodzie słońca. Ale jak następnego dnia poszliśmy nad Lagunę Capri czekać na wschód słońca, to już obudziliśmy się na paskudny deszcz. Zapowiadało się nędznie, ale znajomy górołaz wyczytał w serwisie NASA (www.arl.noaa.gov/ready/cmet.html), że idzie bezchmurne okienko 2-dniowe, prawdopodobnie koło piątku. No i faktycznie przyszło, przydybaliśmy Cerro Torre i Fitz Roya odsłonięte, a na szlaku spotkaliśmy dosłownie jedną osobę. Potem się strasznie ochłodziło, aż z namiotu uciekłam do ciepłego hostelu. Łoś dołączył dopiero jak zaczął padać śnieg. Miasteczko po sezonie zupełnie zamiera, wszystkie spalnie i knajpy zabite dechami, zostaje tylko hostel Rancho Grande. I tam właśnie siedzą wszyscy nieliczni turyści. W sumie jednak każdy autobus wypluwa całkiem pokaźną grupkę. W tym roku po raz pierwszy transport będzie dostępny również w zimie. Drogowcy pilnie asfaltują szosę z Calafate, zostało już tylko jakieś 20-30 km. W miasteczku mówią, że są ambitne plany, żeby z Chaltena zrobić taką żyłę złota, jak z Calafate. Jak tylko ktoś zainwestuje, do pięknych dzikich zakątków zamiast wędrować, dowiozą cię busem i zaprowadzą pomostami nad lodowiec. Włos się jeży, ale na szczęście to strasznie kosztowna inwestycja, więc jeszcze zdążymy się nacieszyć chalteńskim spokojem. Jak na razie nie jest to miejsce dla emerytów i leniwych mototurystów, na widoki trzeba zasłużyć własnym wysiłkiem. I nietrudno tu spotkać prawdziwych górskich twardzieli, którzy chodzą w miejsca najbardziej odludne i nieznane, a pod Chaltenem ich nie brak. Spotkaliśmy gościa, który latem zabrał zapasy na 4 miesiące, zamieszkał z kumplami w jaskini i stamtąd robili wypady po okolicy. Nas w badziewną pogodę nie ciągnęło na dalekie wycieczki, więc trochę się pokręciliśmy po czerwonych lasach, a bardziej deszczowo-śnieżne godziny przegadaliśmy z sympatyczną słowacko-polską parą włóczykijów. Nasze trasy są podobne, ale kierunek odwrotny, więc mogliśmy się powymieniać przydatnymi radami i namiarami. Ich podróż możecie śledzić tutaj. Właśnie zmierzają na samo południe, my tymczasem kierujemy się już ku ciepełku.

As the weather in Chalten was to clear up in a couple of days, we decided to take a detour, dropping by our friends in Comodoro. It was raining there as well but rain can’t ruin a chitchat and cooking sessions. The guys passed a test on Polish roots – a cold borscht of quite a radioactive color. When it cleared up, we tried to do some sightseeing, but we were out of lick. The wind power station (parque eolico) that is huge windmills were out of reach as the access road was all in deep mud, we couldn’t check out the land sailing for lack of wind, and the oil museum was closed. However, we discovered one interesting thing by chance, namely a Gauchito Gil altar. It’s a folk cult, popular mainly in the north of Argentina but lots of Northerners settled in the industrial Patagonian cities and brought Gauchito with them. It was a kind of a Robin Hood who, once captured by the law announced from the gallows that in the afterlife he will answer prayers. You can learn more from wikipedia. Altars can be found by the roadside, you will recognize them by the red flags. Unfortunately, I only have left a close up of the altar inside, as Moose deleted other shots when he accidentally formatted the memory card.
From Comodoro we made a short trip to the Chilean Punta Arenas. At this time of the year, there are no penguins, so the only attraction is the duty free zone. Moose wanted to look around for some electronics, but there’s just a hodgepodge selection of whatever the ship brought but if you’re looking for outdoor equipment, there’s a well-equipped and cheap Doite store.
At last the weather report for Chalten was nice and sunny so we headed out. It’s worth buying a round-trip ticket from Rio Gallegos with Taqsa (changing buses in Calafate) – it’s much cheaper than buying a return ticket in Chalten. When we were approaching Chalten, the sky was spotless and the driver stopped for a sunset photoshoot. The next day, however, when we went to Laguna Capri to wait for the sunrise, we woke up in a lousy rain. It didn’t look good, but a keen local climber we met read in NASA service (www.arl.noaa.gov/ready/cmet.html), that a cloudless 2-day window was coming. And it did come, so we caught Cerro Torre and Fitz Roy stark naked, and throughout the day we only met one person. Then it got terribly cold, and I left the tent for a nice and warm hostel. Moose only joined me when it started snowing. The town in the low season comes to a standstill, with all places to stay and eat shutting down. The only place left is the Rancho Grande hostel. And that is where the few tourists flock. Still, each bus splurts out quite a number of people, considering the cold. This year for the first time transport will be available in winter as well. Asphalt road from Calafate is constantly being extended, there’s just 20-30 km left. In town, people say that there are ambitious plans to turn Chalten into a goldmine the like of Calafate. Once investors are found, it will become possible to reach all the beautiful wild spots by bus and glaciers will be accessed from catwalks. It’s spooky to imagine, but luckily it’s a hell of money so before it becomes real, we still have time to enjoy the Chalten’s peace and quiet. Now it still isn’t a place for pensioners and lazy car-dependent tourists, you earn the right to nice views with your own sweat. And this is where you easily find real though guys who explore the most remote and unknown spots which abound in the Chalten area. We met a guy who took 4 month supplies for the summer and lived with some friends in a cave from which they explored the area. We didn’t feel tempted to make long trips in the dreadful weather so we would just hang around the red woods, and the more rainy and snowy hours we spent talking to a cool Slovakian-Polish couple of travelers. Our routes partly overlap but in the opposite order, so we could share tips and useful addresses. You can follow their trip here www.happy2travel.eu. They are heading south, while we are slowly moving towards the heat.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (28)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4