Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Łosie okrakiem przez Amerykę - V2.0 - The Moose Do America Again - Click Here!!!    Peruwianski comeback
Zwiń mapę
2007
24
paź

Peruwianski comeback

 
Peru
Peru, Lima
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 45475 km
 
Z Sucre myk do La Paz, luksusowym autobusem a la argentyński. Luksusowe to może są fotele, bo trzy w rzędzie, ale poskąpili na ogrzewanie. Na boliwijskim altiplano bez śpiwora do autobusu się nie wsiada, a kto głupi, to kończy, tak jak my. A że już byliśmy mocno przeziębieni, kończy się na antybiotykach, bo nic innego już nie pomaga. W efekcie musimy poodwoływać spotkania z młodymi Boliwijczykami z Couchsurfing. Do wyborów zostało nam akurat tyle czasu, żeby wcześniej pojechać na pampy i zwierzaki popodglądać. Ale oczywiście w Rurrenabaque znowu pada i przez pół tygodnia loty odwoływali. Na szczęście TAM bez problemu zwraca za bilety, w przeciwieństwie do Amazonas, które podobno lubią się wykręcać.
Z La Paz w ogóle niełatwo się wydostać, nawet drogą. Tym razem cholity zrobiły strajk, już nie wiem w jakiej sprawie. Porozsiadały się w swoich ogromnych kieckach i poblokowały wyjazdy. Już myśleliśmy, że utkniemy w mieście, ale naszemu busowi udaje się wydostać po godzinie kluczenia. Jechaliśmy przez niezłe okolice: raz mijaliśmy kukłę dyndającą z latarni podpisaną uroczym wierszykiem "złodziej przyłapany zostanie zlinczowany" :-) Jedziemy do Copacabany, miasteczka nad jeziorem Titicaca z ładniutką zatoczką, które dało nazwę plaży w Río. Jezioro z trasy wygląda pięknie. Przez półtorej godziny jedziemy wzdłuż brzegu po jakichś górkach i trzy razy zmienia kolor, zależnie od światła, od słodkiego błękitu po dramatyczne indygo. Ale z bliska wygląda jak Bałtyk w ponury dzień. A miasteczko nieładne, z gołej cegły, jedyną atrakcją jest ładny biały kościół. I oczywiście jest turysta na turyście. Na wyspę słońca z jej prekolumbijskimi ruinkami się nie wybieramy, bo ciągle się leczymy i nie mamy siły na piesze wycieczki.
Ustawiamy się na granicy peruwiańskiej a tu jakiś głosik popiskuje: czyste buty, czyste buty. Okazuje się, że to mały pucybut-poliglota liznął polskiego od przewodniczki polskich grup.
Mamy jeszcze dzień zapasu, więc przed Limą jedziemy do Ayacucho. Przesiadamy się w San Clemente pod Pisco. Ależ pobojowisko po trzęsieniu ziemi zostało. Dookoła pełno gruzu, ludzie się snują i młotem rozbijają żelazobeton, żeby na złom pręty metalowe oddać. Jakiś Francuzik chciał pomóc kobiecinie i przejął młot, ale szybko się zmachał. Strasznie ciężka praca a marne grosze z tego.
O Ayacucho w przewodniku pieją, że tyle zabytków, więc już się nastawialiśmy na drugie Sucre, ale jeden dzień w zupełności wystarczy. Kolonialne toto i całkiem ładne, ale nic cię tam nie trzyma. Jedno z takich miejsc, które się szybko zalicza i chętnie opuszcza. Ciasne uliczki czarne od spalin motoryksz, w menu króluje pollo broaster czyli panamerykański kurczak, a widok starówki psują ceglane domki na wzgórzach.
W sobotę zajeżdżamy do Limy i ruszamy na wybory (na zachodniej półkuli wybory są dzień wcześniej ze względu na różnicę czasu). W ambasadzie nie ma kolejek, jak w Dublinie... Chętnych jest garstka i przychodzą w dużych odstępach, więc jest rodzinna atmosfera. Konsul każdego przyjacielsko wita i zagaduje. Niektórzy nie mówią po polsku i wyglądają absolutnie latynosko. Miło, że się poczuwają i przychodzą na wybory. Mnie nie ma na liście głosujących, mimo że kilka dni przed wyborami dostaliśmy od konsula osobiste potwierdzenie, że jesteśmy zapisani. Okazuje się, ż figurujemy jako jedna osoba o nazwisku Łuczak Olczyk. Na szczęście komisja uznaje pomyłkę i dopisują mnie do listy. W
niedzielę w Peru spis powszechny. Obywatele od rana do osiemnastej mają areszt domowy, żeby nie utrudniać pracy ankieterom. Odwiedzają oni każde mieszkanie bez wyjątku, nawet nas maglują, chociaż zaklinamy się, że w Peru nie mieszkamy.
Mieszkamy u Freda w Miraflores. Chcieliśmy trzymać się z dala od centrum Limy, od rzędów obskurnych jednopiętrowych domków, spalin i wody wyłączanej na noc. Od tych slumsowych klimatów oaza peruwiańskiego luksusu, Miraflores wraz z sąsiednimi dzielnicami, już bardziej by nie mogła odstawać. Wszystko nowoczesne i wypucowane, restauracje w co najmniej warszawskich stawkach, dookoła panoszą się anglojęzyczni rezydenci z lokalnymi dziewczynami pod rękę. Kipi od dobrobytu na pokaz. To oderwanie od peruwiańskiej rzeczywistości jest dla nas tak samo nieznośne, jak jej nadmiar w centrum, w związku z czym z Limy uciekamy z dużą ulgą.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4