Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Łosie w Mali, czyli nie taka Afryka dzika, jak ją malują    Podróż na koniec świata
Zwiń mapę
2010
06
sty

Podróż na koniec świata

 
Mali
Mali, Sévaré
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4993 km
 
Następnego dnia wybraliśmy się na festiwal do Timbuktu zarezerwowanym wcześniej dżipem. Wielki Landcruiser odebrał nas z Mac’s Refuge z 2godzinnym opóźnieniem, co jak na Afrykę było wzorem punktualności. Do szefa firmy dzwoniliśmy jeszcze przed trekkingiem, więc zaklepaliśmy miejsca z przodu. Ja miałem wygodnie, Asia trochę gorzej, bo z przodu są tylko dwa miejsca, więc nie miała dla siebie oparcia siedząc między mną a kierowcą. Gorzej jednak mieli ludzie siedzący w czwórkę z tyłu, a zupełnie przechlapane – kolejna czwórka usadowiona na dwóch ławkach w bagażniku. O dwóch gagatkach podróżujących na dachu, na stercie naszych bagaży, nawet już nie wspomnę, bo mi ich żal. Oczywiście to byli miejscowi, a nie turyści, którzy spadliby na pierwszym zakręcie.
Pierwsza połowa drogi jest asfaltowa, więc było spokojnie, z wyjątkiem opony, która strzeliła po pierwszej półgodzinie. Na szczęście kierowca nie stracił kontroli nad samochodem. 195 km przed Timbuktu zaczął się piach ale nadal było ok. Krajobraz był dość monotonny, z wyjątkiem małego pasma górskiego które pojawiło się na jakieś pół godziny z bok, a napotykane wioski stawały się coraz rzadsze. Co ciekawe, wszystko robiło się coraz bardziej zielone, chociaż powoli zaczynała się Sahara. Zbliżaliśmy się do rzeki. Z boku waliło słońce a w pysk leciał kurz. Na nas nie tak bardzo, ale pasażerowie z tyłu wyglądali jak rzeźby z piasku. Droga była jednak naprawdę lepsza, niż się spodziewaliśmy, i miejscami nasz kierowca grzał nawet ok. 80 km/h (nie wiemy ile dokładnie, bo żaden z zegarów oczywiście nie działał) O 16.30 byliśmy już 60 km od miasta i myśleliśmy, że zdążymy na zachód słońca. Duży błąd. Nasz kierowca okazał się patentowanym debilem. Piszę to z pełną odpowiedzialnością, bo 2,5 roku w Ameryce Łacińskiej nie przygotowało nas na taki egzemplarz. W ostatniej osadzie, w której była benzyna, benzyny nie kupił, bo.... (tu czytelnik niech sobie stawi, co uważa). Dalsze 10 km zrobiliśmy w kolejną godzinę a trybie: 500 m przejechane, na pierwszym podjedździe samochód staje, dwóch gości dłubie coś przy silniku, na chama zapala go na oparach i jedziemy dalej. Itp. Itd. Potem napotkany samochód (na szczęście to dość uczęszczana pustynna trasa, zwłaszcza w przedzień festiwali) pożycza nam 4 l. Oczywiście starcza to tylko na połowę trasy i później znów wracamy do trybu jak wyżej. Po godzinie zjawia się szef firmy z innym samochodem, który oddaje nam całą swoją rezerwę. Po jego minie (i minach naszych malijskich współpasażerów) widzę, że kierowca nie ma co pokazywać się w mieście przez następne kilka lat. Dobrze mu tak. Ostatnie kilkanaście km kierowca stara się nadrobić straty i pędząc bocznymi ścieżkami, jak gdyby chcąc sprawdzić wytrzymałość toyoty lub nas pozabijać. O 19.30 dojeżdżamy w końcu do rzeki. Tu okazuje się, że jest 40-dżipowy korek i na przeprawę poczekamy do północy. Ktoś proponuje więc zdjąć bagaże i wsiąść w małą pirogę z motorkiem, która zabierze nas od razu na drugi brzeg. Przeprawa odbywa się bez problemów. Potem jeszcze mała negocjacja z krwiopijcą, który ma dowieźć nas do samego miasta (to jeszcze 18 km od rzeki, nie wiedzieć czemu) i za pół godziny jesteśmy już w jakimś przybytku, który ma nawet jeden wolny pokój (oczywiście turyści przestraszyli się porwań). Szybka kolacja i opędzając się od sępów z pamiątkami, kładziemy się do snu. Jutro festiwal!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Grzdacz
Grzdacz - 2010-01-14 14:12
Cos długo milczycie. Czyzby was murzyni skonsumowali? Albo sprzedali do niewoli?
 
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4