Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Azja dla początkujących    Na słoniach inaczej :p
Zwiń mapę
2010
09
gru

Na słoniach inaczej :p

 
Tajlandia
Tajlandia, Nong Khai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1445 km
 
Po kilku tygodniach lenistwa, teraz pora Łosia na pisanie bloga... ☺
Ufff... do Paja pojechać było nietrudno, ale wrócić z niego – to już zupełnie inna historia. Niestety wraz z nami wyjeżdżały setki miejscowych turystów, bo długi weekend z okazji urodzin króla właśnie się zakończył. Rozważaliśmy nawet powrót dwoma różnymi busikami (w każdym było po jednym wolnym miejscu), ale w końcu zdecydowaliśmy się na powrót wspólny, ale wcześniejszy (po słoniach w Paju nie było już w sumie co robić)...
Słynną serpentynkę w stronę Paja jakoś przełknęliśmy - z powrotem o mało nie musiałem skorzystać z torebki. Postój na lunch wypadł w samą porę.
Przed autobusem do Udon Thani mieliśmy jeszcze parę godzin, więc pokrótce obeszliśmy centrum Chiang Mai. Upstrzone zabytkowymi świątyniami i agencjami podróży miasto (2. co do wielkości w kraju) jest ulubionym celem podróży turystów podróżujących na północ kraju. Zobaczyliśmy, cyknęliśmy fotki, wracać raczej nie będziemy (nie kusi nas trekking płaskawymi pagórkami – prawdziwe góry zaoferuje nam Malezja i Indonezja ☺
Potem nocny autobus do Udon Thani. Określenie „klasa VIP“ okazało się tym razem ciut na wyrost. Siedzenia były faktycznie tylko po 3 w rzędzie, ale miejsca na nogi było mało, bo miejsca między rzędami poskąpili. Doprowadziło to do prześmiesznej sytuacji, w której Asia pokłóciła się z dwiema słusznej postury turystkami z Izraela, które „nie życzyły sobie“, aby Aśka rozkładała siedzenie na noc bo „przygniata im ono nogi“ (gwoli sprawiedliwości: które trzymały rozwalone na Asi oparciu). Od słowa do słowa, gdy już myślałem, że dojdzie do rękoczynów, panie zakończyły dyskurs mocnym „fuck you!“ z obu stron i nastąpił impas, bo Asia siedzenie jednak rozłożyła, a panienka poleciała na bezskuteczną skargę do bezradnego kierowcy. Koniec końców dramat roztrzygnął przygodny angielski turysta, który poradził, abyśmy po prostu zamienili się rzędami (i siedli za nimi zamiast przed). Ale Izraelki i tak jeszcze rozemocjonowanymi głosami relacjonowały zdarzenie całej rodzinie przez telefon w ciągu następnych 30 minut (zrozumiałem tylko „fuck you“ :)
Na miejscu szybko zgarnął nas autobus do Nong Khai, miasta leżącego na granicy z Laosem i – jak myślałem – celu naszej podróży. Otóż na ten koniec świata jechaliśmy, bo Asia znalazła gdzieś w necie informację o tym, że jest tam rezerwat słoni i można nocować w specjalnym domku na drzewie, pod które o zmroku i o świcie słoniowaci przychodzą pić. No ogólnie miała być frajda. No więc w Nong Khai (1,5h od Udon Thani) okazało się, że zamiast jechać do wioski pod miastem (tak zrozumiałem), w której ten rezerwat miał się znajdować, jedziemy do wioski 5h drogi dalej i rezerwat jest dopiero tam. Oczywiście ponieważ byliśmy już na końcu świata, nie trzeba chyba mówić, że 5h dalej od końca świata nie dojedzie się żadnym dobrym autobusem, a raczej tylko starym, wypchanym ogórem bez klimy i resorów. Ok. Dojechaliśmy. Na miejscu jeden rykszarz, jeden szałasik (sklep) przy drodze i jedna niema sklepikarka. Nieważne, bo i tak nie znają angielskiego. Gościu pyta tylko niewyraźnie: „Visitor?“ Mamy jechać do „visitor center“, więc mówię, że tak. No to on zabiera nas do jakiegoś w miarę ładnego ośrodka wczasowego na brzegu Mekongu. No ładnie, ale gdzie słonie - pytam. Na miejscu też nikt nie zna angielskiego. W końcu Asia dzwoni do Pana z rezerwatu, z którym wcześniej była w kontakcie i który po angielsku całkiem kum, i dowiadujemy się, że wcale nie jesteśmy tam, gdzie mamy być. Pan po nas przyjeżdża i zabiera nas do swojej chatynki. Wtedy dowiadujemy się, że dziś już za późno na wizytę w parku (16.00) i można to zrobić dopiero jutro. Ale my jutro mamy już wyjeżdżać do Bangkoku (i stamtąd do Kambodży). No i kicha. Ale na szczęście jest tam jeszcze dzielna angielska turystka, Cindy, która w wieku 50 lat przemieszcza region na rowerze (!). Mówi nam, że ona siedzi tam już 5 dni i słonia nie widziała. Ponoć widziano je w kwietniu. Ale w ogóle teraz nie jest na słonie sezon. Grrr... nie można było tego ustalić, zanim wyruszliśmy w 21 godzinną podróż (w sumie) z Paja? No chyba nie, bo nasz gospodarz odpowiadał na Asi mejle późno i nie na temat. Na pocieszenie zostaje nam wizyta na plantacji kauczuku (aby wzbogacić region rząd podarował farmerom kilkanaście lat temu drzewka; teraz zaczynają już dojrzewać i rolnicy z ryżu przerzucają się na bardziej dochodową gumę; boleje nad tym Cindy, biolożka, boleją też pewnie miejscowi ekolodzy (te drzewa bardzo wyjaławiają glebę), ale piniondz is piniondz panie). A region Isan tradycyjnie ubogi - jeszcze kilkadziesiąt lat temu normą było sprzedawanie dzieci na służbę mnichom albo do burdelu. Teraz mogą się trochę odkuć, bo ich kauczuk jest w cenie i sprzedają go fabrykom na zasadzie aukcji. A dokładnie przy stoliku siedzi kilku kumów i rżnie w karciochy a w przerwach notują na tablicy kolejne złożone oferty. Dopiero teraz się odkują - w porównaniu z poprzednim rokiem ceny skoczyły kilkakrotnie. Wieczorem nasz gospodarz częstuje nas miejscową whisky i reszta dnia upływa na miłych rozmowach.W sumie przydała nam się odrobina relaksu w sielskiej atmosferze.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4