Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Azja dla początkujących    Błogie rozleniwienie
Zwiń mapę
2011
01
sty

Błogie rozleniwienie

 
Malezja
Malezja, Penang Island
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3478 km
 
Na wstępie: bloga od jakiegoś czasu muszę pisać ja, bo Asi się ponoć odechciało, więc na spadającą jakość wpisów reklamacje proszę słać do żony :)
Sylwester był udany, choć spokojny. Rewelacją wieczoru było spotkanie Johana, aktywnego członka CS w Brukseli, którego w tym mieście jednak nigdy nie spotkaliśmy. I tak po raz pierwszy „w realu“ przyszło nam spotkać się na końcu świata, w Georgetown.
Impreza odbywała się w plażowej okolicy wyspy, 25 km od miasta. Johan przyjechał po nas do hotelu z gospodynią imprezy – Chin – i częstym bywalcem Malezji, Niemcem Tobim. Impreza była składkowa. Pojechaliśmy więc na ogromny rynek pełen dziwów, aby kupić łakocie. Jak przystało na Belga, Johan upichcił prawdziwe belgijskie gofry, które były rewelacją wieczoru (musiał na nie zakupić m.in. 80 jajek). Naszym skromnym, polskim wkładem była polska zapiekanka, która też szybko się rozeszła. Mimo, że towarzystwo było mocno międzynarodowe (nie zabrakło ani Hindusa ani Estończyka, ani Chinki (takiej z Chin!), ani Włocha, ani Francuza, ani Amerykanki, ani Japonki, ani Anglika, ani Australijki, ani Singapurki, ani.... ufff, żarcie było standardowe, bo prawie nikt się nie wysilił. Ale ogólnie jak zwykle jedzenia było za dużo, a alkoholu za mało. Ok. 3.00 nad ranem trzeba było robić ściepę, żeby ktoś mógł pójść po kolejną butelkę (przy okazji: azjatyckie sklepy 7/11, choć to patent przeniesiony z USA, od Amerykanów zapożyczyły tylko nazwę, bo czynne są tu zwykle cała dobę, nawet w Sylwestra; może dlatego, że prawdziwym Sylwestrem jest tu chiński nowy rok, który w tym roku wypada za jakieś 5 tygodni? Tak czy inaczej, bardzo to wygodne). Do 7 rano nie dotrwałem, żeby złożyć rodzinie północne życzenia (7h różnicy czasu), musiała się więc zadowolić wcześniejszymi, o północy lokalnego czasu. Rozmowy na imprezie były za to bardzo ciekawe. Np. podchmielony Francuz postanowił raz na zawsze nauczyć się niezgłębionej przez niego tajemnicy fonetycznej języka angielskiego: jaka jest różnica w wymowie między „beach“ (plaża) a „bitch“ (brzydkie słowo). Wszelkie próby nauczenia go różnicy spaliły na panewce, ale zapis rozmowy nadałby się do niejednego kabaretu. Natomiast koleżanka z Chin powiedziała mi, że bardzo chciałaby pojechać do Polski (stolica Warszawa, prawda?), bo tata jest powiedział, że tam jest muzeum tego faceta, co tak dużo ludzi pozabijał. I podobno to warto zwiedzić. Jakiego faceta? No tego, tam, no... Hitlema czy jak mu tam. No i co ja miałem w tej sytuacji zrobić? Ręcom pozwoliłem opaść, nalałem sobie kolejnego i zadumałem się nad światem, który nie zglobalizował się jeszcze tak bardzo, jak może niektórzy by chcieli...
W Nowy Rok wieczorem wybraliśmy się na paradę z okazji Dnia Miasta. Była to taka prezentacja kultur i społeczności Malezji. Mieliśmy miejsca VIP, bo jacyś dygnitarze znudzili się po pół godzinie i wyszli. Jakość występów wahała się od świetnej do żenującej. Najciekawsze momenty utrwaliliśmy. Na koniec występu – fajerwerki!
Nasza wizyta u Chin, obliczona na przetrwanie nocy, przerodziła się w prawdziwy maraton. Zostaliśmy w sumie – na jej wyraźne zaproszenie – trzy noce. W tym czasie gospodyni dwoiła się i troiła, żeby umilić nam czas, woziła nas po różnych ciekawych miejscach (wielka chińska świątynia buddyjska z posągiem bogini litości większym od naszego słynnego Chrystusa ze Świebodzina (!), interesujące świątynie buddyjskie i hinduistyczne w Georgetown; zwiedziliśmy również wypasioną rezydencję Cheon Fatt Tzee, bogatego kupca z przełomu XIX i XX w. w stylu chińsko-nowobogackim; ponoć to jeden z trzech tego typu budynków na świecie; przepyszny, ale fotek zabraniali robić (może pozwalają, kiedy się tam śpi, bo zrobili tam też hotel – niewątpliwie za doborowe stawki); mieliśmy z Chin pojechać też nad jakiś wodospad, ale zagadaliśmy się z nią do nocy i nikt rano nie wstał, a potem padało); gospodyni niezmordowanie polecała nam też knajpki, w których można spróbować najbardziej typowych przysmaków Penangu (niektóre były całkiem obrzydliwe, inne interesujące; jeszcze inne, całkiem zwykłe - czarne chińskie jajo na przykład - czyli tzw. jajko tysiącletnie – smakuje identycznie jak normalne, tylko jest bardziej ciągliwe; wygląda za to podejrzanie). No i się zasiedzieliśmy. Ale było warto!
Ciekawa jest pozycja ulicznych garkuchni – są ich tysiące – zwykle zgrupowane w ryneczki większe lub mniejsze. Jada w nich pełen przekrój społeczny, w tym wielu ludzi z klasy średniej, których rodzice sami takie barki prowadzili. Dzięki temu przerób jest niewiarygodny – kucharz uwija się jak w ukropie i na daniach za 4-5 złotych może zarobić nawet 8 tys. miesięcznie na czysto (a wiemy to z pierwszej ręki). Chińsko-malajskie dania były dla nas ciut za bardzo udziwnione. I zawsze miały jakieś rybno-krewetkowo-i-tym-podobne domieszki. Zwłaszcza upodobali sobie mątwy, które można dostać w kilku różnych postaciach - w tym również prażoną i sprasowaną na grubość papieru. Za to polecamy knedle ryżowe ze słodkim mięsnym farszem – ba chang. I wszystko co hinduskie – niezbyt to dietetyczne, bo głęboki tłuszcz i gęste sosy, ale można śmiało jeść z zamkniętymi oczami. I wiele z nich przyjmuje klientów całą dobę, co jest dodatkową zaletą (a ludzie z tego korzystają – widać od razu, że ulubioną rozrywką miejscowych jest jedzenie, bo świątek czy piątek, knajpy na brak klientów nie narzekają).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (24)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (2)
  • rozmiar: 0,00 B  |  dodano
     
  • rozmiar: 0,00 B  |  dodano
     
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
tata
tata - 2011-01-05 17:40
proszę się nie rozleniwiać i nie objadać,gdzie ten wodospad na który nie chciało wam się wstać???
 
bzmot
bzmot - 2011-01-06 07:38
No na wyspie, na Penangu, ale nic wielkiego na pewno, ogólnie wodospadów naoglądaliśmy się juz trochę w życiu... :)
 
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4