Nastepnego dnia nie bez trudu wstajemy rano i lecimy na dworzec zostawic plecaki. Potem zegnamy się z gospodarzami, bo oni tez z dworca gdzies jada i ruszamy na ostatni podboj Buenos w tym roku :) Naszym celem jest park rozrywki Ziemia Swieta, zamieszczony na liscie absurdow wielu internetowych magazynow. To taki koscielny Disneyland (dla niepoznaki jest tez replika synagogi i meczetu, ale to wszystko co psuje katolicko-ludyczna harmonie).. Dzis jest tam oczywiscie wyjatkowo tloczno. Nie ma przedstawienia Zmartwychwstanie (no jasnee…) ale jest oczywiscie i Biczowanie, i Ukrzyzowanie i nawet Stworzenie Swiata oraz Ostatnia Wieczerza. Plastikowe palmy, woskowe kukly apostolow, Maryi, Jezusa i innych postaci poprzetykane budkami z pseudoarabskim zarciem i hotdogami to jest to! Miliony dzieciakow kreca się i miedzy jednym krzyzowaniem a drugim naciagaja rodzicow na pamiatki. Jezus uginajac się pod krzyzem wchodzi na makiete Golgoty (po schodach), czerwona farba scieka mu z plecow, pot osuszaja kolyszace się liscie plastikowych palm, a nad glowa przelatuje Boeing 747 (tuz obok lotnisko). Piekna sceneria. Dwoch podejrzanych facetow w Arafatkach wynosi gdzies jeden z krzyzy, chyba ten z dobrym lotrem. Probuje protestowac, ale nikt mnie nie slucha. Shawarma smakuje paskudnie, wiec zwiedzamy dalej. Ostatnia wieczerza, to multimedialny spektakl godny Dana Browna. Plastikowe manekiny Jezusa i apostolow mechanicznie podaja sobie plastikowe kielichy i plastikowe kromki chleba, rozblyskujac co chwila plastikowym swiatlem. Stworzenie swiatla wyglada podobnie, z tym ze tu sa makiety dzikich zwierzat, mechanicznie porykujace do zaaferowanych dzieciakow oraz calkiem gola Ewa i przesloniety w strategicznych, takze plastikowych oczywiscie miejscach, Adam. Na Narodzeniu pojawiala się androidalni Trzej Krolowie, a ze zlobka wydobywaja się promienie Nowonarodzonego generowane przez energooszczedne zarowki. Poniewaz misja nasza jest reporterska, bez skrupulow na chama wciskamy się w srodek gigantycznych kolejek zalujac tylko, ze nie ma rollercoastera pt. “Kuszenie Chrystusa” czy tez knajpy “Kana Galilejska”. Robie sobie jeszcze zdjecie z gigantycznym JC i uciekamy do centrum, naladowani spirytualnie na caly tydzien. W centrum ma byc jakas buenosarianska droga krzyzowa, ktora ma nam zrekompensowac Cordobe, ale okazuje się nudna jak polska procesja w Boze Cialo. Ot Krzyz, kupa ludzi i zawodzace glosniki. Coz, trudno, moze za rok…