Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Azja dla początkujących    Byle dalej od Makasaru :)
Zwiń mapę
2011
06
mar

Byle dalej od Makasaru :)

 
Indonezja
Indonezja, Bira
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9107 km
 
Z Toraja mieliśmy przejechać Sulawesi z południa na północ, po drodze zahaczając o interesujące nas miejsca. Niestety, połączenie Makasar – Toraja to jedyna trasa, po której jeżdżą autobusy. Dalej czekają już tylko 8-12-godzinne odcinki mikrobusem à la puszka sardynek i to w dodatku w ciągu dnia. Do legendarnych wśród nurków Wysp Togian dojechalibyśmy więc po trzech dniach syfnej podróży. A stamtąd na północ znowu kawał drogi. Postanawiamy więc zostawić je na przyszły raz i przystępujemy do desperackich poszukiwań taniego biletu lotniczego na północny kraniec wyspy, do Manado. Większość linii (chyba tylko poza Lion Air) nie pozwala w sieci kupić biletu zagraniczną kartą, więc udajemy się do jedynej w mieście agencji biletowej i po półtorej godzinie żmudnych indagacji (zamiast sprawdzać w wyszukiwarce na stronach linii, panienka obdzwania znajome biura, dla każdej linii osobno), okazuje się, że na następny dzień ceny są zawrotne. Kupujemy więc bilet na za dwa dni, na 4.30 rano a wieczorem wsiadamy znów w wygodny autobus do Makasaru. Zajeżdżamy do miasta rano i zaspany Łoś wpada na genialny pomysł – niech nas odstawią na lotnisku, oddamy bagaże, pojedziemy do miasta a w nocy wrócimy na lot. Też jestem jeszcze w półśnie, więc przyklaskuję. Przechowalnię bagażu po długich wędrówkach znajduję w strefie handlingu. Zamiast obiecanych przez tablicę „lockers“ jest to klitka z dwoma fajczącymi panami pilnującymi jednej walizki. I nic dziwnego – godzinę ich opieki wyceniono na 3,5 zł od sztuki. A cennik jest tylko godzinowy - to chyba najdroższa przechowalnia na świecie. Jak sobie przemnożyliśmy tę stawkę przez dwie torby i 21 godzin, to wyszła nam trzykrotna cena przyzwoitego pokoju hotelowego. Kombinujemy, żeby bagaż wcisnąć linii lotniczej, ustawiam się do okienka i w tym momencie po zerknięciu na bilet dociera do mnie, że lot przecież mamy nie tej, a następnej nocy, hyhyhy. No to trzeba gdzieś pojechać zamiast dwie noce siedzieć w tym parszywym mieście. Gość z informacji turystycznej poleca wioskę Bira, gdzie jest niezłe nurkowanie. Dzwoni do centrum nurkowego (nie chce mi dać numeru bo jak załatwię coś bez jego pośrednictwa, to straci, drań, prowizję) i dowiaduje się, że możemy w każdej chwili przyjechać i na pewno Łosia zabiorą, choćby nie było więcej chętnych. Do Biry jedzie się taksówką zbiorową z drugiego końca miasta. Docieramy tam drogą taksówką z lotniska po niecałej godzinie. Na miejscu okazuje się, że na taksówkę zbiorową czyli Toyotę Kijang na 10 miejsc siedzących (nie, to nie jest jakiś specjalny model, po prostu upycha się ludzi po czworo w rzędzie, a bagażu najlepiej nie mieć) nie ma chętnych. Możemy sobie czekać w skwarze albo wybulić 170 zł za całe auto. Kierowcy są strasznie nachalni, wyrywają nam prawie plecaki, więc salwujemy się ucieczką do klimatyzowanej agencji biletowej. Tam, po krótkim spięciu, nieuniknionym, gdy cały plan podróży się sypie, chłoniemy i na spokojnie rozważamy opcje. Kupujemy bilet lotniczy do Manado i postanawiamy jednak do Biry pojechać. Nachale, wzięci na przeczekanie, też na szczęście chłoną i jeden zgadza się jechać za pół ceny. Aż nam go szkoda, bo okazuje się, że droga, chociaż pędzi jak wariat a zatrzymujemy się tylko raz na szybką przekąskę, trwa 5 godzin, miejscami po nawierzchni jak ser żółty, a czasem i zupełnie zdartej. I jeszcze nie pozwalamy mu palić, co wyraźnie ciężko znosi (strzela ciągle palcami i ręce mu się trzęsą - Łoś twierdzi, że to z braku fajek). A potem czeka go droga powrotna. Ale żegna nas i tak z szerokim uśmiechem, zostawiając swój numer, żeby go wezwać w drodze powrotnej. Wioseczka jest małą ulicówką, za którą już tylko morze. Transport zbiorowy wyrzuca pasażerów na rogatkach (tu pobiera się od nich „opłatę klimatyczną“, jakkolwiek to tutaj zwą, w wysokości 5000 rupii od łebka), skąd do samej wioski jeszcze spory kawałek. Ale na szczęście auto na prywatnych tablicach może nas dowieźć do samego końca. W centrum nurkowym nikt nic nie wie, bo divemaster poszedł do domu. No to szukamy noclegu. Po obejrzeniu kilku przybytków zaczyna nas krew zalewać. Oferują albo śmierdzące nory z kiblem kucanym i bez prysznica (i to za cenę jaką płaciliśmy dotąd za przyzwoite pokoje) albo jak już jest kibel „europejski“ (choć prysznica nadal brak) – to nagle cena skacze do 300.000 (100 zł). Targować nie chcą, chociaż pustki widać gołym okiem. Po raz kolejny chcemy spalić Lonely Planet, który wioskę zachwala jako idealną dla plecakowców z niskim budżetem. Kiedy już mam wyjść z siebie i stanąć obok, zaglądam jeszcze kontrolnie do miejsca z tabliczką „closed“ a tam rozchichotane dziewczę łamaną angielszczyzną oferuje mi znośny czysty pokój ze śniadaniem za 70 tys. Łazienka osobno, ale z prysznicem i normalnym kiblem, a poza tym tylko dla nas, bo nikogo więcej nie ma. W sezonie hostel Salasa na pewno tętni życiem, widać po wystroju, że są zorientowani na backpackersów (w odróżnieniu od większości kwater, w których śpią weekendowicze z Makasaru bądź przedrożonych resortów dla obcokrajowców nieżałujących grosza) więc gorąco polecamy. Odnajduje się divemaster i oczywiście z jednym nurkiem nigdzie nie pójdzie. Ta sama historia powtarza się w drugim centrum nurkowym. Trudno, przynajmniej nie kiblujemy w stolicy, po niewątpliwie zaporowych cenach (hotel przy lotnisku reklamował pobyt 6-godzinny dla odsapnięcia w ciągu dnia za 350.000). W wiosce jest całkiem ładna plaża z wodą w karaibskich kolorach (zwłaszcza na prawo, w stronę wypasionego ośrodka wypoczynkowego), a jeszcze przed rogatkami jest malownicza osada rybacka z kolorowymi drewnianymi domkami, na której końcu jest ministocznia. Można tu zobaczyć, jak powstają spore drewniane łajby. Ta, nad którą akurat pracowali była ogromna i wyglądała jak arka Noego :) Okazuje się, że z wioski wyjechać jeszcze trudniej, niż przyjechać. Obchodzę pensjonaty, ale nie ma chętnych do zrzuty na taksówkę, a za prywatną chcą znowu 600.000. A w dodatku kierowcę i tak trzeba ściągnąć z Makasaru, bo na miejscu nikogo nie ma! Jedynego w wiosce anglojęzycznego lokalesa (Irwan z apteki) proszę, żeby zadzwonił po naszego kierowcę i umówił go na wieczór. Ten nie może, ale obiecuje wysłać kuzyna. Potem z relacji Irwana dowiaduję się, że kuzyn ma innych pasażerów, jedzie kijangiem, którego jeszcze dopcha, a od nas nadal chce stawkę jak za pusty samochód. Trudno dociekać, czy to kierowca nas kiwa, czy Irwan coś kręci, żeby nam sprzedać taksówkę kolegi. Trudno, bez niego z kierowcą i tak się nie dogadamy, więc chcąc nie chcąc, dzwonimy do nieobecnego szefa naszego hotelu i zdalnie załatwiamy taksówkę, przynajmniej trochę tańszą, niż wołali w wiosce. Każemy się zawieźć na lotnisko, gdzie przesypiamy kilka godzin na niewygodnych ławkach. Naszego lotu nie ma na ekranie, ale o wskazanej godzinie otwiera się okienko odprawy. Ekran milczy o locie do 10 minut przed godziną odlotu, a wskazaną nam bramkę otwierają już po czasie nawet. Ale nie tylko my czekamy - uspokaja nas widok kilkudziesięciu pasażerów koczujących przed nią na podłodze. Lotnisko na wysoki połysk, ale widać na ławki kasy zabrakło. Ledwie pół godziny po czasie żelazny ptak unosi nas w stronę Manado, o czym opowie wam Łoś.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Grażyna
Grażyna - 2012-02-20 20:21
Byłam w tych rejonach dwukrotnie. Tak sie składa że mój znajomy ma tam żaglowiec o wyższym standarcie dla grup nurkujących . Owszem Makassar jest brzydkim , portowym miastem , dojazd do Biry też rewelacyjny nie jest , ale sama Bira bardzo mi sie spodobała . Zakątek dziewiczy , bez plagi turystów . Jeśli ktoś chce piękne widoki , dziewicze plaże super miejsca do nurkowania , to wszystko tu ma. Na pewno nie ma Sheratonów i Bristoli . Ale dla ludzi kochających przyrode , ludzi i życie podwodne - wymarzone miejsce . Polaków prawie wcale nie można tam spotkać . Wylatuje tam znów w marcu i juz nie mogę sie doczekać . Jak ktoś chce zanurkować tam i miec super warunki bytowe to polecam żaglowiec znajomego .
 
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4