Lot z Makassaru trochę się opóźnił, ale i tak było wcześnie, więc udaliśmy się taksówką do portu, skąd po krótkich negocjacjach (za 350 tys. rupii w dwie strony) wynajęliśmy łódkę (ze sternikiem :), która miała nas zawieźć do głównego celu naszej podróży na północnej Sulawesi – wyspy Bunaken. Jest ponoć łódka publiczna, którą można dzielić z innymi pasażerami, ale jej godziny zupełnie mi nie pasowały - w kierunku Bunaken ok. 15-16, z Bunaken do Manado ok. 8-9 rano. Musiałbym więc tego dnia zrezygnować z dwóch pierwszych nurkowań. Ale jeśli macie czas, to jest to jakaś opcja. Kosztuje zapewne grosze (chyba 20 tys.?), podróż trwa w każdym przypadku godzinę (plus czas w oczekiwaniu na zapewnienie łódki w przypadku transportu publicznego).
Bunaken to morski park narodowy i jedno z najsłynniejszych na świecie miejsc nurkowych. Różnorodność biologiczna koralowców, ryb i innych organizmów jest tu tak ogromna, że nurkowanie tu wygląda jak zwiedzanie ogromnego oceanarium, w którym wystawiono wyłącznie najładniejsze ryby z całego świata... Nie trzeba dodawać, że Bunaken musiał znaleźć się w naszym planie podróży.
Z przystani wyruszyliśmy ciut spóźnieni, bo kapitan poszedł szukać benzyny, dopiero gdy dobiliśmy targu. Na nurkowanie umówiłem telefonicznie się z Bunaken Divers (przy ośrodku Sea Breeze Resort) i tam właśnie zawiozła nas łódka. Jeśli chcecie iść do innego ośrodka, nie ma problemu, wszystkie położone są wzdłuż wybrzeża, a wyspa jest niewielka – 5-10 minut piechotą od jednego środka do następnego. Bunaken Divers dawali najlepsze ceny na nurkowania – 20€ za nurkowanie dzienne i 25€ za nocne (jeśli macie własny sprzęt, w przeciwnym razie chyba 10€ za dzień więcej). Kierownik ośrodka, Australijczyk Terry Bardford, mieszka tam już od 14 lat i zna na wylot wszystkie nurkowiska, a przy tym jest bardzo pomocnym, prostolinijnym i sympatycznym gościem. Co do zakwaterowania, będziecie raczej skazani na ośrodek, bo choć na wyspie są też 2-3 wioski, nie ma w nich raczej hoteli czy zajazdów. W Sea Breeze normalną ceną jest 30€ od osoby za noc (z pełnym wyżywieniem), ale nam dawali ładny bungalow za 40€ od pary, bo ja nurkowałem (niektórzy przyjeżdżają tam tylko pływać z fajką i również sobie to ogromnie chwalą – wystarczy odejść (lub odpłynąć, jeśli jest akurat przypływ) jakieś 100-200 m od brzegu i piękna rafa jest jak na dłoni). Nie skorzystaliśmy z tej oferty i poszliśmy do najtańszego na wyspie ośrodka dla plecakowiczów „Daniel“ – tam dostaliśmy prosty, choć schludny domek za 300 tys. rupii za noc, również z pełnym wyżywieniem, choć nie wątpię, że oczko lub dwa gorszym od posiłków w Sea Breeze (ale żarcie nie było złe). Jedyna niedogodność była taka, że musiałem z aparatem (11 kg!) kursować piechotą (w południe można plażą, wieczorem i rano przypływ, więc naokoło lądem) te 10 minut między mieszkaniem, a ośrodkiem nurkowym, ale za wygodę się płaci. W naszym ośrodku nie było zresztą tak źle, ale moje godziny nurkowań były dostosowane do posiłków w Sea Breeze, więc kiedy moi współnurkowie wychodzili z łódki praktycznie prosto na zastawiony stół, ja musiałem dylać z aparatem i uśmiechać się do mojej obsługi w Danielu (czasem dość gburowatej), czy aby na prośbę Asi odłożyli mi obiad, bo u nich wszyscy już zjedli... Aha, Daniel oczywiście też oferował nurkowania, ale nie co dzień, bo tam większość podróżnych była niskobudżetowa i preferowała snorkelling, a poza tym mieli wyższe ceny.
Zrobiłem w sumie 6 nurów (4 dzienne, 2 nocne) i poniżej efekty. Ja, jak na moje mierne umiejętności, jestem bardzo zadowolony, ale może tak mi się tam podobało, że zaniżam sobie standardy. Wy oceńcie.
Reszty wyspy specjalnie nie zwiedziliśmy. Obok ośrodka była jedna wioska, której część była islamska, a część chrześcijańska. Był więc kościół, a paręset metrów dalej meczet i tam zaczynały się chusty na głowach itp. Zabawne w sumie. Ciekawym elementem folkloru były zwieszające się z domów w dzielnicy chrześcijańskiej krzyże, zrobione z butelek pomalowanych na czerwono. W nocy krzyże są podświetlane, co robi dość odpustowe, ale ciekawe wrażenie. Poszliśmy też na plażę, zobaczyć zachód słońca. Pogoda była bowiem piękna, ale zniechęcająca do jakiejkolwiek aktywności fizycznej na lądzie. Mnie osobiście kusiło spore wzgórze w zachodniej części wyspy, ale słońce powaliłoby nas pewnie po paru pierwszych krokach. Może następnym razem?