Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Azja dla początkujących    Prosiliście o więcej...
Zwiń mapę
2011
10
mar

Prosiliście o więcej...

 
Indonezja
Indonezja, Lembeh Island
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10097 km
 
Po Bunaken wybrałem się na drugą stronę cypla na koniuszku Sulawesi, żeby zanurkować w cieśninie Lembeh. To tzw. nurkowanie mułowe, bo poza piaskiem praktycznie na dnie nic nie ma (rafy są niewielkie i b. rzadkie). Całość przypomina wielki pas startowy. A jednak Lembeh ściąga tysiące nurków, szczególnie fotografów, którzy każdego dnia przeczesują piach w poszukiwaniu najdziwniejszych stworków i dziwadełek, z których znana jest okolica. A jest czego szukać. Znający się na temacie mówią, że w Lembeh w jeden dzień można zobaczyć to, co gdzie indziej okupowane bywa dziesiątkami nurkowań lub to, czego gdzie indziej po prostu nie ma. Ja miałem właśnie tylko jeden dzień. Zobaczcie, co mi udało się wygrzebać w mule. Niedługo zrobię aktualizację, podam ceny obu miejsc i namiary (Lembeh jest droższe, ostrzegam z góry - ceny nurkowań podchodzą pod ceny europejskie nawet w najtańszych ośrodkach).

Uprzejmy pan z hotelu z samego rana za niewielką opłatą zawiózł mnie na przystań do miejscowości Bitung (1h drogi), brudnego, śmierdzącego, portowego miasteczka, skąd odebrała mnie za równie niewielką opłatą łódka z ośrodka nurkowego „Nad“ na wyspie Lembeh (US$5 w jedną stronę). Nie miałem w planach spędzania tam nocy, bo wieczorem wracałem do Batuputih, a następnego dnia był kolejny – tym razem poranny – spacer po dżungli. Harmonogram wybrałem w ten sposób, bo za dwa dni mieliśmy już lot w stronę Filipin, a w przeddzień lotu nurkować nie mogłem.
Nurkowania były zupełnie inne niż w Bunaken, ale nie mniej ekscytujące. Wielu gości polowało na konkretne okazy i siedziało tam już kolejny dzień czy tydzień (rekordziści, których spotkałem – para starszych Amerykanów – byli tam już od stycznia). Ja podczas jednodniowego pobytu latałem od jednej kupki mułu do drugiej, cykając podniecony zdjęcia, a większość starych wyjadaczy (w tym pewien Rosjanin z aparatem większym od mojego) tylko czaiła się w jednym, konkretnym miejscu, przez długie minuty trzymając w pogotowiu sprzęt w ścierpniętych dłoniach. Zaletą tego rozwiązania było to, że powietrza starczało im na dłużej niż mnie, ale czy na tym polega zabawa? W każdym razie do większości okazów ze zdjęć miałem nieskrępowany dostęp, bo nikt ze zblazowanych gości długoterminowych nie był nimi zainteresowany. Tym lepiej dla mnie.
Ośrodek był bardzo przyjemny (miał wifi, specjalny pokój ze stołami dla fotografów itp.), dużo lepszy od czegokolwiek, co widziałem na Bunaken, ale też droższy (a mimo tego to jedno z najmniej zabójczych dla kieszeni miejsc na Lembeh). Nurkowanie dzienne kosztuje US$32, nocne US$38, a nocne na ich rafie przybrzeżnej przy ośrodku chyba ok. US$30 (wtedy nie trzeba brać łódki) – to są ceny również z własnym sprzętem. Noclegi (nie nocowałem) proponowano mi po US$45 od osoby za noc. Oczywiście z wyżywieniem. Ale trzeba przyznać, że żarcie było pierwsza klasa i już dawno tak dobrze nie jadłem. Ja za moje trzy posiłki jako nienocujący musiałem zapłacić, ale US$10 za dzień to cena bardzo rozsądna, biorąc pod uwagę jakość tego bufetu. Jedyne, co mi się nie podobało, to fakt, że od całości naliczono mi podatek od sprzedaży, o którym wcześniej nikt nie wspominał (10%) i którego nie naliczali mi na Bunaken. Ogólnie w Indonezji panuje lekka dowolność w tym względzie i często podatek lubią naliczać drogie knajpy i rzadziej hotele – takie dla turystów z bogatszego świata, ale zdarza się, że go nie liczą, więc moim zdaniem to taka wymówka, aby zedrzeć z ciebie dodatkową kasę, a fiskus tych pieniędzy i tak na oczy nie widzi (chyba że w formie łapówek). Musiałem też zapłacić opłatę za nurkowanie w obszarze chronionym (bo Lembeh to nie park narodowy) i przyczepić sobie do sprzętu specjalną odznakę – 50 tys. rupii za dzień. Jeśli zostaje się dłużej, warto kupić pozwolenie na cały rok – 150 tys. A propos - identyczny (ale osobny!) system i stawki są w Bunaken, ale tam wszystko działo się tak szybko, że nikt mi tego znaczka nie sprzedał i jakoś się rozeszło – z czego nie jestem dumny. Podobno w obu miejscach straż parku często wchodzi na łódki nurkowe i sprawdza, ale mnie się to nie zdarzyło.
Jeszcze o logistyce – w przeciwieństwie do Bunaken tutaj warto wybrać sobie dokładnie ośrodek przed przyjazdem. Lembeh jest dużo większą wyspą i większość ośrodków leży w odizolowanych zatoczkach. Transport między nimi jest zatem dość utrudniony. Najlepiej dogadać się telefonicznie lub mejlowo zawczasu. Dobre jest to, że w odróżnieniu od Bunaken można zrobić 4 nury dziennie: dwa rano, jeden po południu i jeden wieczorem.
Wieczorem łódka odwiozła mnie na przystań, gdzie czekał już mój kierowca. Byliśmy ciut spóźnieni, więc aby zabić czas z kolegami (w tym miejscowym policjantem!) zdążyli obalić już w portowym barze kilka butelek palmowej brandy (samogon pijany z butelek po minerałce, wcale mocny, ze 30% tak na język), a i mnie do picia zaciągnęli. Stwierdziłem, że co się stało, to się nie odstanie, i lepiej zrobię, jak wypiję więcej, aby nie pił już kierowca, bo droga przed nami dziurawa i kręta. Po kilku toastach rozeszliśmy się. Facet jechał zadziwiająco pewnie, choć czasem hamował, bo nie zauważył jakiegoś zakrętu. Problemem była prędkość, która bardziej niż zwykle w Indonezji była „niedopasowana do warunków na drodze“. Wiem, że było ostro, bo faceta mitygowali przestraszonymi okrzykami nawet jego koledzy jadący na tylnym siedzeniu, ale ja – podchmielony palmowinem – miałem to gdzieś. I dobrze, bo dojechaliśmy bez szwanku.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (40)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
kiclaw
kiclaw - 2011-03-13 13:03
Aaaaaa!!! Znów zielenieje z zazdrości. Ale ja za to przez ostatni tydzień miałem śniegu po pachy, albo nawet po szyję, do tego słońce i szczyty po 3-4 tysiące m n.p.m. :)
 
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4