Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Azja dla początkujących    Niespodziewany hit na zakończenie
Zwiń mapę
2011
12
kwi

Niespodziewany hit na zakończenie

 
Malezja
Malezja, Gunung Gading
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 17357 km
 
Do parku Gunung Gading też da się dojechać transportem publicznym. Ale nikt nie wie skąd, dopiero na terminalu City Link odesłali nas na tzw. terminal 3.5 miles, kilka kilometrów od miasta. Żeby zdążyć na 8.15 (następny dopiero o 11) musieliśmy znowu wsiąć w taksówkę (17 ringitów). Po półtorej godzinie autobus wysadza w Lundu, a stamtąd trzeba przejść 2,5 km. Ledwie ruszyliśmy, miły pan w vanie zaproponował nam podwiezienie, „bo my Malezyjczycy jesteśmy bardzo gościnni“. To lubimy, szkoda, że Sabah była od tej reguły wyjątkiem. Wizyta w parku poszła gładko – szlak raflezji jest blisko od wejścia, a akurat ten egzemplarz co teraz kwitł – jeszcze bliżej. Tyle, że był poza szlakiem. Mieliśmy iść za biało-czerwoną taśmą, ale z początku zmyliliśmy drogę, bo taśmę powiesili też w innych miejscach. W końcu jednak trafiliśmy. Raflezja była mniejsza, niż park podawał – miała mieć 60 cm średnicy, a miała najwyżej pół metra. Czyli o połowę mniej niż największe okazy, ale pewnie nie tak często się na takie giganty trafia. Natomiast była ładnie oświetlona słońcem, co się bardzo rzadko zdarza, bo wszystkie widziane przez nas zdjęcia były robione z fleszem w ciemnym lesie. Nie śmierdziała też zepsutym mięsem – ponoć zalatuje od niej tylko gdy „wykluwa“ się z pączka, żeby zwabić owady do zapylenia. Nikt nam nie powiedział, że pnącze, na którym raflezja pasożytuje, jest bardzo delikatne. Trochę je odginałam do zdjęcia, mam nadzieję, że jakoś przeżyło. Nie ma też tabliczek, żeby nie dotykać pąka. Jest bardzo wrażliwy i pod wpływem bakterii, które mamy na łapach, kwiat może wyrosnąć zdeformowany. A założę się, że niejeden turysta pąka z ciekawości dotyka. To wy nie dotykajcie, no! W drodze powrotnej, tuż przed dworcem widać fajny chiński cmentarz, z kolorowymi grobami w półkolistych wnękach. Ale to jednak kawałek od dworca, więc nie chciało nam się błądzić. W Kuchingu jest jeszcze jedna śmieszna atrakcja – muzeum kota (bo kuching to po malajsku kot właśnie). Taksówka dowiozła nas na wysokie wzgórze, a na szczycie odpieprzony szklany gmach z kopułką. Ale okazało się, że to ratusz, a muzeum zajmuje w nim tylko kawałek parteru. Płaci się tylko za robienie zdjęć i jest specjalna stawka dla telefonów komórkowych, hehe. W muzeum jest mydło i powidło, głównie jakieś tandetne figurki jak z kolekcji znudzonej kury domowej, ale znalazły się też stare japońskie ryciny i mnóstwo kocich ciekawostek. No i to tyle. Jutro wsiadamy w pierwszy z serii samolotów do domu i pozostanie nam już tylko oglądanie zdjęć z podróży.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4