Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Łosie okrakiem przez Amerykę - V2.0 - The Moose Do America Again - Click Here!!!    Fiesta fiesta
Zwiń mapę
2007
07
sie

Fiesta fiesta

 
Boliwia
Boliwia, Trinidad
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 39616 km
 
Na 30 lipca pojechaliśmy na ludową fiestę w San Ignacio de Moxos. Miały być parady przebierańców i tańce. A mnie głównie skusiły bajones takie trzcinowe instrumenty, które w muzeum w La Paz widzieliśmy. Coś jak fletnia Pana, ale o długości do 2 m, strasznie chciałam usłyszeć jak to gra. Dojechaliśmy z rana, po 10 godzinach fikania na wybojach (przy ryku umęczonych dzieci, którego nie dało się słuchawkami stłumić). Pueblo zaspane, ani śladu fiesty. Jedynym znakiem tego, że fiesta tuż-tuż był brak wolnych miejsc noclegowych. Ale o 14.00 faktycznie się zaczęła. Tylko że potrwała do 16, hehe. Ulicami miasteczka przeparadowała chyba większa część mieszkańców, bo mało widzów było (garstka turystów). Fajne było, że tak wszyscy uczestniczą, od brzdąców po wyelegantowane babuleńki. Kostiumy kolorowe, różnorodne. Ale wszyscy szli jednym ciurkiem, jedna grupa deptała innej po piętach, a ich muzyka się mieszała. Taki wesoły rozgardiasz. A bajonów porządnych nie było. Szkoda, może to instrument na wymarciu. Jak tylko tancerze się rozeszli, poszliśmy się zapisać na transport do Trinidadu. W brzuchach nam burczało, bo w San Ignacio strasznie z jedzeniem. Podejrzany stek z ryżem na śniadanie nas nie skusił. Po fieście to już nic do jedzenia nie było, bo pora obiadowa trwa góra do 15.00. Te knajpy co wieczorem się miały otworzyć to mocno odpychające były. Zresztą kasa nam się ukradkiem skończyła. A w San Ignacio nie udało nam się nawet dolarów sprzedać.
Do Trinidadu jechały ciężarówy z siedzeniami z desek na pace. Jak to w Boliwii, czekali, aż się na wcisk zapełni, więc ruszyliśmy po półtorej godzinie. Łosia zagadywał chłopaczek z obsługi. Wydawał się całkiem łebski, twierdził, że studiuje prawo. Ale co jakiś czas zbijał nas z pantałyku, np. pytaniem, czy Polacy wysłali już swoją ekipę na Marsa. Ciężarówka co jakiś czas się zatrzymywała, żeby wypluć pasażera z pokaźnym tobołkiem. Absolutne pustkowie, ciemno jak w szafie. Podobno dalszą drogę do domu pokonywali piechotą. Ale nie pytajcie mnie, jak. Po drodze trzy razy przeprawialiśmy się przez rzekę. „Prom” wyglądał tak, że platformę, na którą wjeżdżaliśmy, jakaś łódka ciągnęła na drugi brzeg. I to nie zawsze motorowa, raz goście wiosłowali. A przy stacji promowej impreza w najlepsze. Muzyka, tańce, grillowane paskudztwa. No i wtryniamy się do Trini.

On 30 July, we went to a folk fiesta of San Ignacio de Moxos. The attraction is costume parades and local dances. I was mainly tempted by bajones, reed instruments that we saw in a museum in La Paz. Kind of the pan-pipes but up to 2m long, I was looking forward to hearing the sound they make. We got there early in the morning, after a 10-hour bumpy ride (featuring the cry of dead tired children, something headphones can’t really muffle). The pueblo looked sleepy, no trace of fiesta. The only sign of the upcoming event was that there were no vacancies. But it did start at 2 pm. Yeah, well, and was done by 4pm. Probably most of the residents paraded the length and breadth of the town, as there were few spectators (just a handful of tourists). It was nice to see everybody joining in the fun, from toddlers to dolled up old ladies. The costumes were colorful and diverse. But there was a nonstop flow of paraders, one group at another’s heels, and music by several bands mixing into one crazy tune. One happy mess. And there were no decent bajones. A pity, maybe it’s a dying breed. Once the dancers dispersed, we went to sign up for transport to Trinidad. Our bellies were empty as San Ignacio is a bad place for dining. A suspicious looking steak with rice for breakfast wasn’t tempting. After the fiesta there was nothing to eat as dining time is until 3 pm at best. The eateries supposed to open in the evening looked quite depressing. Anyway we were out of cash. In San Ignacio we didn’t even get to sell dollars.
The only transport option for Trinidad was by a big truck with wooden planks intended as seats. As usual in Bolivia, they waited for it to fill up, so we left after an hour and a half. Moose had a chat with a young attendant. He seemed quite bright and claimed to be a law student. But every now and then he would make our jaws drop by asking e.g. whether Poland has already sent a mission to Mars. The truck would stop from time to time to spit out a passenger with a big package. A middle of nowhere, as dark as inside a closet. Supposedly, they walked further on to get home. But don’t ask me how. We had to cross the river three times. The so called ferry was a platform pulled to the other side by a boat. And not always a motorboat, once the guys had to row. And the ferry station was one big party zone. Music, dancing, barbecued crap. And here we go barging into Trini.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4