Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Łosie okrakiem przez Amerykę - V2.0 - The Moose Do America Again - Click Here!!!    Miedzy swietami a Nowym Rokiem
Zwiń mapę
2008
03
sty

Miedzy swietami a Nowym Rokiem

 
Kolumbia
Kolumbia, Bogotá
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 51601 km
 
Z Cali znaleźliśmy, o dziwo, superwygodny autobus do Bogoty. Firma Expreso Palmira (nie wiedzieć czemu znana pod kryptonimem S26) eksperymentalnie uruchomiła usługę tres filas czyli trzech foteli w rzędzie (bus cama). Ale trochę lękliwie, bo takich potrójnych rzędów są 3 czy 4, a reszta autobusu normalna. Najśmieszniejsze, że cena na razie taka sama, bo nie zdążyli w systemie jej zmienić. Ja się wyspałam jak nigdy, mimo górskich wiraży. Tylko serpentyna pod Ibague mnie zbudziła – jeden z najbardziej krętych odcinków Ameryki. Czyste emocje. Jedzie się zboczem góry, chociaż nie na krawędzi, bo na krawędzi jest zwykle przycupnięty domek z knajpą albo myjnią samochodową :-) Ale pokonywane w pędzie zakręty i wyprzedzający na trzeciego robią swoje. I świadomość, że jak na zakręcie nie wyrobisz, to wylądujesz u kogoś w kuchni...W zimnej Bogocie od razu wsiedliśmy w busik do Villavicencio zapowiadanego przez dzielnych naganiaczy jako „Villaovillaovillaovillao”. To jest baza wypadowa na kolumbijską część mokradeł Llanos i do parku Macarena. Zależy nam zwłaszcza na tym drugim, bo są tam rzeki z wodą w kilku kolorach. Absolutny cud natury, ale niestety jest w strefie działania narkopartyzantów. W sieci znajduję kilka świeżych relacji z wizyty i ofertę wycieczki z Bogoty, więc chyba się trochę uspokoiło. Ale konkretnych informacji o aktualnej sytuacji nie ma skąd zasięgnąć, więc trzeba ich szukać na miejscu. Okazuje się, że agencji podróży w Villao w sumie brak. W jakimś hotelu, który miał wycieczki organizować jedyne co mają do zaproponowania to jakieś wycieczki do zoo, rundkę po (nieciekawym) mieście, jakieś sporty i to wsio. Główne atrakcje regionu przemilczane. Ale w jakimś folderze, który mi dają do wglądu udaje mi się wyczytać jak dotrzeć samemu do kolorowych rzek i że teraz nie ma to sensu, bo glony, które nadają wodzie te bajeczne kolory rosną od kwietnia do listopada. Zaliczamy więc główną atrakcję Villao, znakomitą wołowinę a la llanera, pieczoną pionowo nad ogniskiem jak baranek patagoński. Potem zaś, zwabieni obietnicą ładnego zachodu słońca nad rzeką, jedziemy do Puerto Lopez. W hotelu pani przy rejestracji o coś pyta mamrotliwie. Co pani chce wiedzieć? A, Polonia. I w ten sposób zostajemy przybyszami z Apolonii :-). Wieczorem na Internecie okazuje się, że żadna polska strona się nie otwiera, bo serwer robi „ping”. Ech, jesteśmy odcięci od świata. Puerto Lopez to geograficzny środek Kolumbii, stoi nawet jakiś obelisk to upamiętniający, a przecież dalej na południe i wschód już tylko mokradła i dżungla, gdzie niebezpiecznie się zapuszczać. Niesamowite jaki kawał tego kraju leży odłogiem, zajęty przez gagatków z FARC. Dobrze chociaż, że zachodnią część kraju już bezpiecznie przemierzać. Na drogach pełno wojska i plakatów obwieszczających, że wojsko nas obroni. Znajomi mówią, że na ciągle rosnącą armię idą bajońskie sumy, a jednak FARC-owcy trzymają się mocno. Generałowie chwalą się, że w tym roku odnieśli największe sukcesy w historii, ale złośliwi wyliczają, że biorąc pod uwagę koszt utrzymania armii i liczbę zabitych lub schwytanych guerrilleros, wyeliminowanie jednego FARC-owca kosztuje grube miliony. I że wojna jest dla prezydenta dobrą wymówką do ciągłego ograniczania wolności obywateli. Ale dzięki tym stanowczym działaniom Kolumbia w kilka lat zmieniła się nie do poznania. Wybuchy samochodów-pułapek należą do przeszłości a po kraju można się raczej bezpiecznie poruszać. Oczywiście nadal jest zagrożenie porwaniami, w obozowiskach FARC-u od lat mieszkają uprowadzeni, których nie ratują ani akcje komandosów ani próby negocjacji. Ostatnio do mediacji zaoferował się Chavez i już niby uzgodnił wymianę trojga porwanych cywilów na więzionych partyzantów, już helikoptery czekają, cały kraj śledzi przebieg wydarzeń, ale wymiana wciąż się opóźnia.
W autobusie kierowca włącza wojskowe radio, z którego, między normalnymi hiciorami, lecą piosenki wojskowe typu „Jesteśmy synami honoru”, apele do "przyjaciela partyzanta", żeby złożył broń i wrócił do domu na święta oraz propagandowe spoty z których wynika, że „możesz zostać uprowadzony, ale nigdy zapomniany”. Cieszę się, zawsze chciałam przejść do historii :-) Mimo wszystko czujemy się bezpiecznie, wojna jest daleko i głównie w mediach.
Parę dni przed Sylwestrem dojeżdżamy do Bogoty i wpadamy do zawsze serdecznej rodziny Luisa. Trochę łazimy po Bogocie, tym razem nie w centrum, a po północnych „lepszych” dzielnicach i poprawia się nam obraz miasta, zwłaszcza Łosiowi, który sarkał na jego chaos budowlany. Ale to było dawno temu i Bogota była pierwszym latynoskim miastem przez nas poznanym, więc nie mieliśmy porównania. Na tle wszystkiego co potem widzieliśmy, Bogota całkiem dobrze się prezentuje, przestronnie i wygodnie, ale jest miastem podporządkowanym samochodom, ze strasznymi dystansami. Dla nas nie do życia. W pewnym momencie na przykład duża aleja się urywa i na kilka przecznic wszerz jest zamknięte osiedle. Niezły objazd (ale piechotą) musieliśmy zrobić, żeby dojść do tej samej alei już za osiedlem.
Za to miasteczko Chía, gdzie mieszkamy jest urocze, bardzo hiszpańskie i pięknie przystrojone na święta. Tym razem udaje nam się zwiedzić jezioro Guatavita, to od legendy El Dorado. W zeszłym roku zajechaliśmy do miasteczka o tej nazwie i nikt nam nie umiał powiedzieć, co dalej. Teraz jest już informacja turystyczna i pani nawet dopilnowała, żeby taksówkarz z nas nie zdzierał. Na to właśnie jezioro wypływał tratwą wódz ludu Chibcha (no, no, bez śmichów-chichów), pokryty złotym pyłem (stąd nazwa El Dorado, Pozłacany), żeby składać bogom ofiary ze złota. Lokalny przewodnik twierdzi, że pierwszym ekspedycjom w XVIw. sporo złota się udało wyłowić, ale kolejne musiały obejść się smakiem, bo jezioro jest bezdennie głębokie, przenikliwie zimne a widoczność w zielonej wodzie - poniżej metra.
28 grudnia to w Kolumbii Día de los Inocentes czyli Dzień Naiwniaka (odpowiednik naszego 1 kwietnia). Z tej okazji największa krajowa gazeta El Tiempo wydaje dodatek El Trompo (bączek). Dowcipy celowały głównie w prezydenta i jego otoczenie, ewentualnie w Chaveza. Podali też, że Argentynę przyjęto do Unii Europejskiej, bo przecież jej mieszkańcy czują się europejczykami, więc względy geograficzne nie powinny tu grać roli. Ale był to dosłownie jeden news zagraniczny na ośmiu bitych stronach, co daje pojęcie o tym jak dalece Kolumbia się kisi w swoim sosie, zamknięta na wiadomości ze świata czy nawet z regionu. Albo ktoś znajomy mnie pyta, czy do Hiszpanii można dojechać lądem, a ktoś inny myśli, że w Chile straszna bieda.
Na Sylwestra zapraszają nas znajomi z Medellin, ale biletów autobusowych już nie ma. W gazecie szacują, że w weekend przedsylwestrowy autobusy wywiozą z miasta 410 tysięcy pasażerów. 200 tys. dziennie na 8-milionowe miasto w absolutnym szczycie sezonu? Luis dowiaduje się, że 3 godziny od Bogoty na trasie do Medellin leży miasteczko Dorada, gdzie ponoć dużo ludzi wysiądzie i zwolni miejsca na dalszą drogę. Tylko jak tam dojechać? Ruszamy tak czy siak. Pełne busy mijają nas jeden po drugim. Próbujemy łapać stopa, ale nawet jeepy zawalone całymi rodzinami i dobytkiem. W końcu podjeżdża pusty szkolny busik, który jedzie do miasteczka o godzinę drogi. Oficjalnie zabiera znajomych na wycieczkę. Dla kierowcy to fucha a nas ratuje z opresji. W miasteczku łapiemy busa na kolejne 40 minut i tak z kilkoma przesiadkami docieramy do Hondy, gdzie już znajdują się miejsca w busie do Medellin. A na następnym przystanku w Doradzie faktycznie wysiadają wszyscy poza panem z rzeźbionym konikiem. Rozkładamy się na czterech fotelach każdy i dobijamy do miasta w pełnym luksusie. Droga zamiast 10 godzin zajęła 14 ale niewiele do niej dopłaciliśmy i w ogóle jesteśmy w szoku, że się udało.


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Ania Cz.
Ania Cz. - 2008-01-14 09:26
Gdybyś nie napisała Asiu "bez śmichów chichów", to w ogóle bym nie skojarzyła. A tak: hi-hi :)
 
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4