Geoblog.pl    bzmot    Podróże    Łosie okrakiem przez Amerykę - V2.0 - The Moose Do America Again - Click Here!!!    Zdarte nogi i dużo radochy / Blisters and loads of fun
Zwiń mapę
2007
16
lip

Zdarte nogi i dużo radochy / Blisters and loads of fun

 
Boliwia
Boliwia, Coroico
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 39048 km
 
Krzysiu wybierał się na 3-dniowy trekking z grupką Francuzów i Holenderką, więc się przyłączyliśmy. Z trzech podobnych dróg inkaskich z Andów na dół, do Yungas, wybraliśmy Choro, bo podobno gdzie indziej łatwo się zgubić, a nie chcieliśmy bulić za przewodnika. Trzeba było zabrać spory ekwipunek – namiot, śpiwory i maty do spania i zapasy, bo są sprzeczne relacje na temat dostępności jedzenia na szlaku. Najgorszy jest pierwszy odcinek, z La Cumbre, prawie 300m wzwyż (mowię o różnicy wysokości a nie odległości) w śniegu do wysokości 4850m. Na szczęście spod samego wejścia zabrał nas furgonetką młody Boliwijczyk – zaoszczędził nam przynajmniej godzinę mąk, a i tak z trudem pokonaliśmy resztę podejścia. Piętnaście kroków i odpoczynek, inaczej się nie dało. Potem już cały dzień w dół, aż łydki jęczą. Zeszliśmy 1600 m i już do przewidzianego obozu nie dotarliśmy, tylko postanowiliśmy się rozbić na pastwisku. Tam też stanęliśmy oko w oko z wojowniczą cholitą, choć od zapasów wolała broń sieczną. Szły sobie lamy ścieżką i na nasz widok się spłoszyły. Z tyłu ktoś się drze „Paso dar!”, ale zanim rozszyfrowaliśmy sens komendy, było za późno. Już wyrywna babcia chyc za kij i z kijem na mnie. Niechybnie by mnie poturbowała, ale i ja miałam kij pod ręką, więc po kilku próbach się odczepiła. Chyba szczególnie ją wkurzyło, że całe zajście nagrywałam, hihi. Kijki do chodzenia okazały się zresztą przydatne nie tylko w celach obronnych. Droga w miejscach najlepiej zachowanych to brukowane niekończące się schody. Ale czasem stopnie są wysokie, więc dobrze ciężar na ręce przenieść.
Rozbiliśmy się na łączce, Krzysiu rozpalił ognisko z krowich placków i lamich bobków i coś sobie ugotowaliśmy. Nawet więcej niż potrzeba – mojej nadpieczonej przez nieuwagę podeszwy nikt nie chciał zjeść.
Drugi dzień znowu w dół i w dół. Łoś nabawił się bąbli i z trudem brnął do przodu.
Idea tego szlaku jest taka, że schodząc 3500m w dół widzisz, jak zmieniają się piętra roślinności. Ale poszczególne piętra ciągną się w nieskończoność i krajobraz jest mało zróżnicowany w stosunku do wysiłku. Na szczęście nagle wpadam na piętro poziomek (ok. 2300m) i już się nie skarżę. Wygląda na to, że nikt ich tu nie zrywa, takie zatrzęsienie. U gospodyni, 15 min. przed Choro, już od godziny czeka reszta wycieczki. Na nas i na zamówiony obiad – ryż z frytkami i jajkiem. Jest to jedyna potrawa dostępna na szlaku, ale chwała jej że jest. Od Choro nie schodzi się już wzdłuż rzeczki – droga pnie się po wzgórzach przez las który coraz bardziej przypomina dżunglę. Las i las, w końcu nas w nim noc zastała. Znajomi daleko z przodu, a my suniemy naprzód, rozglądając się niepewnie. A ta kupa to czyja? E, zobacz, pełno takich - to musiał być roślinożerca. Pocieszamy się, że zwierzaki będą się bały naszych lampek. Następna oficjalna baza 3 godziny stąd, ale nagle czujemy zapach ogniska. Potem na skale napis „San Francisco – 20 minut”. No, tak, może jakaś osada, a może jakaś figurka w lesie, do której lokalni pielgrzymują. Ale za niecałe pół godziny ogień już widać z daleka i wychodzi po nas komitet powitalny. Znowu u gospodyni można zamówić typowe menu ze szlaku. Następnego dnia budzimy się w tropikach. A droga strzela pionowo w górę. Resztą sił doczłapujemy się do Domu Japończyka. Tam sympatyczny starszy pan na nasz widok wytacza kolekcję pocztówek z Polski. Ma ich ze trzydzieści a wszystko znad Bałtyku. Tu też można się posilić, dają nawet kurczaka (5-dekowa porcja, z czego połowa to kość :-) ), jest też camping w ogrodzie z widokiem na góry. Znowu z górki na pazurki przez las i z osady Chairo, krętą górską drogą jedziemy jeepem do Coroico. Sympatyczne miasteczko w Yungas, widok na porośnięte zielenią góry zapiera dech. Zaliczamy niewydarzoną kolację w najgorszej meksykańskiej knajpie pod słońcem, ale jesteśmy w tak szampańskich nastrojach, że kwitujemy wszystko śmiechem. Potem jeszcze litr soku z marakui i nic do szczęścia więcej nie potrzeba.

Our Polish friend, Chris, was leaving for a 3-day trek with a group of French and a Dutch girl so we joined up. Out of three similar Inca trails leading from the Andes down to the Yungas we picked Choro as in other places you can easily lose your way and we didn’t want to contract a guide. We had to bring lots of stuff with us, a tent, sleeping bags and pads and lots of provisions as there are conflicting reports as to food availability on the trail. The worst part is right at the beginning, from La Cumbre, almost 300m uphill (I mean the altitude difference, not the distance) through the snow to reach the altitude of 4850m. Luckily, half of it we did with a young Bolivian guy in a pick-up who gave us a lift, saving us at least an hour of pain, but still we struggled the rest of the way up. Fifteen steps and a break to catch breath, there was no other way. Then for the rest of the day, it’s all the way down, with your calves groaning. We went down 1600 m and didn’t make it for the camp, just pitched our tents in grazing land. That’s were we stood eyeball to eyeball with a militant cholita, albeit one preferring hand weapons to wrestling. A flock of llamas was walking down the path and they kinda freaked out to see us. ‘Paso dar!’ yells somebody out in the back but before we make out the meaning it’s too late. Next thing I know a vigorous grandma is picking up a stick and aiming it at me. She would have no doubt beaten me up but hello! I have a stick, too so she gave it another try and then scooted. What got especially on her nerves, I guess, is that I was filming it all, lol. Walking sticks turned out quite helpful not only for self-defense purposes. In the best preserved parts, the road is made of never-ending paved stairs. And the steps are quite high at times, so it’s nice to shift the weight to your arms.
We camped in a grassland, Chris made a fire of cow pies and llama droppings and we cooked something. Actually more than needed but nobody wanted to eat my slightly roasted sole.
The second day was nothing but downhill. The Moose got blisters and had a hard time moving forward.
The idea of the trail is to see, as the altitude drops by 3500m, the tiers of vegetation change accordingly. But the respective tiers go on forever and the landscape is not that varied in relation to the effort. Fortunately I bump into wild strawberry tier (ca. 2300m) and I complain no more. It seems nobody picks them up, there’s so much of them. The rest of the group is waiting at farmer’s house 15 minutes before Choro. Waiting for us and for the lunch – rice with French fries and egg. It’s the only dish available on the trail, but still praise it for being there. From Choro on, you no longer descend along the creek. Now the road follows the hills in the wood which steadily turns into a jungle. Jungle and more jungle, finally it gets dark. Our friends are way ahead of us and we move forward looking around timidly. Whose crap is that? Oh, there’s lots of those, must be a herbivorous. We comfort ourselves with the thought that the critters will be scared of our lamps. The next official base camp is 3 hours ahead but suddenly we smell a fire. Then a writing on a rock “San Francisco – 20 minutes”. Well, maybe it’s a settlement, but maybe just a holy image the locals pilgrimage to. In less than half an hour later we can see the fire and a welcome party waving to us from a distance. Next day we wake up in the tropics. And the road is darting vertically up. On our last breath, we get to the House of the Japanese. There, a nice old gentleman brings out his collection of Polish postcards, thirty of them. You can have a lunch here as well, they even serve chicken (50g portion half of which is a bone :-) ), there’s also a campground in the garden overlooking the mountains. Again, steep downhill in the forest and from the village of Chairo, we take a winding mountain road to Coroico on a jeep. A nice town in Yungas, with a breathtaking view of green mountains. We have a pathetic supper in the worst Mexican place ever but we are in such great moods that we just laugh at it. Then a liter of passion fruit juice and we need nothing more.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bzmot
Łukasz Olczyk Joanna Łuczak
zwiedził 14.5% świata (29 państw)
Zasoby: 243 wpisy243 256 komentarzy256 2962 zdjęcia2962 4 pliki multimedialne4